Soundtrack
Hayley
Z nim czuję się jak w Utopii. Czy nie powinniśmy wymyślić nazwy dla swojej własnej krainy? Idealnej, pełnej rozkoszy i zrozumienia. Zasługuje na osobną, pełną wdzięku nazwę. Wczorajszy dzień był dla mnie totalnie abstrakcyjny, jakby ktoś go wyrwał z kontekstu. Wszystko potoczyło się tak szybko, wszystko zaskakiwało mnie tą surrealistyczną nutką normalności, która ostatnio opuściła moje życie.
Nagle zaczęło padać. Krople wystukiwały melodię naszych serc, leżeliśmy jak dawniej, bez żadnych przeszkód. Wiatr kołysał gałęziami drzew, która zaczepiały o dziurawą szybę.
Kiedy Taylor zauważył, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, sięgnął po swoją kurtkę jeansową i przykryj mały fragment mojego ciała. Przytulił mnie i spróbował stworzyć ze mnie kokon.
- Jest dobrze. – powiedziałam.
Kiedy się obudziłam, nic nie prysnęło jak bańka mydlana. Leżałam koło najwspanialszego mężczyzny na całej Ziemi. Miejsce nie było tak przerażająco w dzień, wszystko odeszło z nocą. Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, próbując sobie przypomnieć szczegóły z wczorajszego dnia. Moje wspomnienia były perfekcyjne.
- Chyba dzień dobry… - obdarzył mnie najcudowniejszym uśmiechem.
- Chyba tak. – rozległo się burczenie mojego brzucha. – Nie chcę wstawać, nie chcę stąd iść, chcę tu zostać na zawsze.
- Poszukasz grzybów, to je zjemy na śniadanie. Sok mamy. Muszę dbać o ciebie, schudłaś, widać ci strasznie żebra…. – powiedział i wstał z lóżka. Rzucił w moją stronę ciuchy. Miałam dobry refleks, bo wszystkie złapałam.
Ubrałam się i ponownie rzuciłam się na lóżko. Nie chciałam się stąd ruszać.
- Hayley, ruszaj się, ruszaj! Ja idę poszukać starych mebli i rozpalę ognisko.
Najwidoczniej musiałam ulec jego propozycji, bo moje nogi same zaczęły iść. Starałam się wrócić tą samą drogą, co przyszliśmy poprzedniego dnia. Coś w środku kazało mi zajrzeć do pokoju dziecięcego. Uchyliłam drzwi. Stałam przez chwilę w progu, zanim odważyłam się wejść do wnętrza. Wzięłam pozytywkę do rąk, rozległa się melodyjka. Odstawiłam ją na miejsce i tępo wlepiałam wzrok w pokój. Miałam wrażenie, że kilka przedmiotów zmieniło swoje miejsce. Nie wiem dlaczego tak dobrze zarejestrowałam obraz tego pomieszczenia, może przypominało mi dzieciństwo, które nie było najlepsze. Nie mogę je nazwać je również złym, było trudne. Rozstanie rodziców wpływa na dziecko i burzy jego świat. Uwierzcie, wszystko wtedy zszarzało i mniej radowało. Kiedy melodyjka się skończyła, wyszłam od tak, tajemnicza siła powiedziała mi, żebym przekroczyła próg. Poczułam się obserwowana, powróciło uczucie odtrącenia. Zaczęłam biec do wyjścia. Po chwili znajdowałam się już w pobliskim lesie, który skrywał opustoszały szpital psychiatryczny. Wydawało mi się, że ktoś ciągle za mną szedł, czułam, że ktoś robił mi zdjęcia i skrupulatnie notował co robię w poszczególnej sekundzie. Usłyszałam trzask gałęzi. Zaczęłam się nerwowo obracać w kółko. Nikogo nie było. To moja chora wyobraźnia, moje chore myśli, w których moje głosy przemawiały do mnie i namawiały do najgorszych rzeczy. Upadłam na kolana, po chwili już leżałam na liściach. Nadal jestem podatna na tych zdrajców i nieudaczników wewnątrz mnie. Nie mogłam im pozwolić, by zwyciężyli nade mną wtedy kiedy byłam już szczęśliwa. Kiedy wszystko ucichło, wstałam i powróciłam do szukania grzybów. Znalazłam jedenaście dużych prawdziwków, jak na początkowego grzybiarza to całkiem dobry wynik.
- Czemu cię tak długo nie było? – spytał Taylor, kiedy weszłam do „naszego pokoju”.
- Nie mogłam długo znaleźć coś jadalnego… - skłamałam.
- Aha, ale dobrze, że coś masz. Same borowiki.
- Bo tylko do tych byłam pewna. – wyjaśniłam.
- Chodźmy na dół.
Taylor ustawił drewno, obłożył je kamykami, by płomień się nie rozpowszechniał. Opiekaliśmy pojedynczo na patykach grzyby, które nie były najlepszym pomysłem na śniadanie, ale nie mieliśmy innego wyboru. Siedzieliśmy i cieszyliśmy się sobą. Dla mnie ten dzień mógłby trwać wiecznie, powinna istnieć funkcja zastopuj jak we wszystkich odtwarzaczach muzycznych. Zaczęłam śpiewać Here we go again, Taylor momentalnie dołączył do mnie.
- Brakuje nam gitary. – powiedziałam.
- Udaję, ze gram na niewidzialnej.
- Na takiej ci najlepiej wychodzi. – dźgnęłam go w bok. Zaczął się ze mną przekomarzać i straszyć, że moje włosy będą jeszcze bardziej płomienne, kiedy skąpią się w ognisku.
Taylor sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej strzykawkę, załadował ją proszkiem, który przed chwilą przygotował. Po czym powiedział:
- Muszę, chociaż trochę. – powiedział błagalnie, milczałam na jego słowa.
Postanowiliśmy wrócić do cywilizacji, biegliśmy jak poprzedniego dnia między drzewami. Ujrzeliśmy znajomą drogę, szliśmy zarośnięty poboczem.
- Jaka była Karmen? – zapytałam, przerywając ciszę pełną komfortu.
- Mam nadzieję, że nie pytasz o…- spojrzał na mnie. –Jesteś… Nie chcę o niej rozmawiać, mam ciebie. Nie powinnaś się nawet do niej porównywać, jesteś dużo inteligentniejsza od niej i ładniejsza.
- Na pewno tęsknisz za jej pocałunkami, bo były lepsze.
- Ech, nudna jesteś…. I niewyżyta. Nasz związek był chory. Nie chcę cię stracić, Hayley. – zmienił temat.
- Ja ciebie tez nie.
- A Chad?
- Już dawno zaczęła nas niszczyć monotonia, wszystko trzymało się jakoś, bo jest moim najlepszym przyjacielem, uwielbiam go, ale bardziej jako kumpla… przynajmniej ostatnio tak jest, kiedyś może jeszcze się sobą fascynowaliśmy.
- Z nami będzie inaczej, dopilnuję tego. – przytulił mnie mocno.
Taylor
Dochodziliśmy już do parkingu koło marketu, w którym wczoraj kupiliśmy świeczki i sok. Złapałem Hayley za rękę i przyciągnęłam ją do siebie. Musnąłem ją wargami, a ona odpowiedziała tym samym. Kiedy od siebie się oderwaliśmy, dziewczyna stała przerażona.
- Co się stało? – zapytałem skołowany.
- Odwróć się. – szepnęła.
Za mną stał Josh, który pakował zakupy do bagażnika swojego samochodu. Patrzył na nas zniesmaczony i pełny pogardy dla Rudej. Po chwili, zaczął się kierować w naszą stronę. Stanął przed nami. Ścisnąłem dłoń Hayley, bo pokazać jej moje wsparcie.
- Ja bym się na twoim miejscu jeszcze zastanowił, Taylor. Pakujesz się w gówno, ona cię wykorzysta. – powiedział, patrząc złowrogo na moją kobietę. – Ona jest straszną egoistką, nie marnuj z nią życia.
- Nie słuchaj tych bzdur. – przerwała mu Hayley.
- Czemu? Boisz się, ze dowie się prawdy o tobie? – zaśmiał się jej w twarz. – Nie chcę aby mój kolega został źle potraktowany przez ciebie, wiem jak to jest…. Niestety… życia nie cofnę.
- Nadal cię traktuję jak przyjaciela, odszedłeś, narzucałeś mi kłód pod nogi, a ja nadal cię szanuję. Nie możesz zachowywać się tak samo?
- Ja tylko ratuję Taylor’a. Pewnie cię nazywała aniołem stróżem, jej sumieniem, oddechem, księciem. BLABLABLA. – spojrzał na mnie z miną pełną współczucia. - Zapomnij, bo się przejedziesz i upadniesz twardo na dupie, zaboli. Mnie tez bolało, ale teraz się już z tego śmieję i będę przestrzegać innych. Taka moja misja. – powiedział i podszedł ponownie do samochodu, by dokończyć pakowanie zakupów.
Stałem, nie wiedząc co mam robić. Nie wiem jaki interes w tym wszystkim miał Josh, czy chciał rozwalić moje szczęście, a może raczej je uratować? Byłem rozdarty między nim a nią. Teoretycznie powinienem wierzyć Hayley, bo od zawsze bardziej jej ufałem. Schowałem twarz w dłoniach i powiedziałem na głos:
- Co to było…
- Nie słuchaj go. – odparła błagającym tonem. Złapałem ją za rękę i prowadziłem ją w milczeniu w kierunku jej domu.
Nie wiedziałem dlaczego biorę pod uwagę ewentualną rację Josh’a. Nie rozumiałem tego konfliktu.
- Spotkamy się jeszcze dzisiaj? - spytała z nadzieją w głosie, kiedy zatrzymaliśmy się pod jej domem.
- Zobaczę… Muszę odgonić trochę myśli.
- Kocham cię. – powiedziała, kiedy obróciłem się na pięcie.
- Napiszę. – machnąłem ręką na pożegnanie.
Kiedy włączyłem laptopa i zalogowałem się do messenger’a, spostrzegłem, że Sponge była online. Natychmiast pojawiło się okienko z informacją, że „Hayley wysyła wiadomość”. Otworzyłem.
Hayley: Hej:)
Ja: No cześć
Hayley: Mam wrażenie, że ciągle myślisz o tym, co powiedział Josh. My wtedy byliśmy dziećmi. To on nie wiedział czego chce, nie rozumiał czym są wyrzeczenia…
Ja: Tak…
Hayley: Proszę, zapomnij o tej chwili z tego dnia…
No comments:
Post a Comment