Friday, May 4, 2012

18. No one ever said it would be this hard

dedykuję wszystkim maturzystom ten rozdział! nie spieprzcie sobie życia! jak dzisiejszy polski?

 http://part-of-our-lives.blog.onet.pl/- przypominam, że warto wpadać do spongie!


 Soundtrack

Hayley
Mimo, że nigdy nie utożsamiałam prawdziwej miłości z naciskiem na sferę cielesną, to uwielbiałam, gdy dotykał i pieścił moje ciało. Byłam wtedy w naszym raju. Niedbale siedliśmy we wnęce jednego z korytarzy. Opowiadałam mu o tym, co bym chciała jeszcze osiągnąć, a on obiecywał, że mi w tym pomoże. Spiął moje włosy w krzywy kucyk i wpatrywał się dłuższą chwilę w moje oczy. Rękami dotykał mojej twarzy, jakby był niewidomym, próbującym poznać dłońmi rysy twarzy nowo napotkanej osoby. Ja swoimi czesałam jego krótkie włosy, które niegdyś były burzą loków. Kiedy powiedziałam mu, że tęsknie za taką fryzurę, przysiągł że powróci do niej. Oglądaliśmy gwiazdy, które ozdobiły bezchmurne niebo. Taylor niepewnie złapał mnie za rękę, jakbyśmy mieli po kilkanaście lat i nie byli pewni potęgi swojej miłości. Drugą ręką chwycił za butelkę wody mineralnej i wylał ją na burzę moich czerwonych włosów.
- O nie! Nie będziemy się tak bawić! – wykrzyczałam mu prosto do ucha.
Wiecie co się dzieje po pocałunku, a nie pokazują tego w najbardziej wyciskających łzy komediach romantycznych? Kochaliśmy się. Tak, kochaliśmy się. To najlepsze określenie. W naszym wypadku nie mogliśmy pozwolić sobie na używanie marnych synonimów. Reszta pogardliwie określała ten sposób okazywania sobie miłości. Brzmiało to tak zbyt biologicznie, było całkowicie wyzbyte emocji. Za każdym razem byłam tak samo spragniona jego ciała, za każdym razem cieszyłam się tak samo z jego warg.
Moim uszom dobiegły dziwne dźwięki, które na początku zignorowałam. Były to dziwne jęki, jakby wyrwane z najgorszych scen mordu. Spytałam się Taylor’a czy on to słyszy, a on zastopował mnie kolejną porcją pocałunku. Kiedy sprowadziłam go na Ziemię, dał się namówić na sprawdzenie sytuacji. Kiedy wychyliliśmy się zza rogu korytarza, ujrzeliśmy tajemniczą postać, ubraną w czarną płachtę z niezbyt starannie namalowanym czerwoną farbą pentagramem. Trzymała w ręku coś w rodzaju miecza, który trzymała nad głową jakiejś biednej dziewczyny, na której rozdarto ubrania. Usta miała zaklejone taśmą, na której było napisane „kill like Jesus”. Wokół niej były ustawione świeczki. Za nią znajdował się krzyż, na którym było widać ślady dużej ilości wbitych gwoździ.
Stałam wryta, musiałam pomóc tej biednej ofierze potrzeby wrażeń chorego człowieka. Błagalnym wzorkiem spojrzałam na Taylor’a, który mówił oczami, abyśmy zwiewali jak najszybciej umiemy. Jak na złość, tajemnicza postać zauważyła nas. Na próżno próbowaliśmy uciekać, dwójka jego sług(nazwałam sobie ich sobie tak myślach) stała za nami i z niebywałą łatwością przeniosła nas na stary materac zaplamiony krwią. Związali nas sznurami, domniemywałam, że byliśmy dla nich czymś  rodzaju przekąski.
- Kim jesteście? – przerwałam im dziwny rytuał. Moje serce dudniło. Taylor’a tętno było również dla mnie słyszalne.
- Puśćcie nas, zapłacimy ile chcecie.
Trójka odwróciła się i spojrzała na nas złowrogo. Kobieta w płachcie, przystawiła palec do swoich ust i kazała nam milczeć.
- Co mamy robić? – wyszeptałam do Taylor’a.
Chłopak wzruszył ramionami. Widziałam, że ma zaszklone oczy, pełne strachu. Obwiniał się za to, że znowu pozwolił mi stać na krawędzi życia.
Sługami, była dwójka mężczyzn, którzy byli obcięci na łyso. Byli ubrani w czarne kombinezony i przepasani paskiem, w którym trzymali zestaw różnych noży. Ustawili krzyż do pełnego pionu. Poprawili z abstrakcyjną dokładnością każdy sznur i kazali biednej dziewczynie stanąć na stołku. Pod krzyżem. Byłam przerażona sytuacją, ale obserwowałam bacznie jej rozwój.
- Co jej zamierzacie zrobić? Zostawcie ją w spokoju! – wykrzyczałam głośno.
Kobieta ponownie przyłożyła do ust palec i zaalarmowała, że jest to ostatnie ostrzeżenie.
Twarz dziewczyny była cała spuchnięta, dziwiłam się że posłusznie wykonywała rozkazy swoich oprawców. Może męczyli ją kilka dób i nie miała siły się już bronić? Może nikt jej nie szukał? Chciałam się nią zaopiekować, chciałam ją uratować, ale najpierw sama musiałam to zrobić.
Ukrzyżowali ją, od tak… Beż żadnych skrępowań czy współczucia, wbili jej gwoźdźcie. Jej krzyki utknęły wewnątrz mnie. Szybko opadła z sił, cały czas patrzyła w moim kierunku, ale nie prosiła o pomoc, bo wiedziała, że jej nie dostanie. Nikt nie był w stanie zastopować tych bydlaków, byliśmy we trójkę zbyt słabi.
Po jej opuchniętej twarzy, obok łez leciały stróżki krwi, które szybko docierały do okolicy ud. Zamknęła oczy, ale czy na zawsze – tego nie wiedziałam.
Nasi [?!] oprawcy zaczęli się śmiać i rzucać w nią na odległość nożami. Jeden z nich wbił się w brzuch, reszta tylko kaleczyła jej ciało przecięciami i lądowała na ziemi.
Obróciłam się w stronę Taylor’a, rozpłakałam się, ale nie mogłam pozwolić na szlochanie. Wiedział, że najchętniej bym im powybijała, wiedział, że siebie obwiniam.
Mężczyźni zbierając noże z podłogi ,uśmiechnęli się do nas ironicznie. Pomachali rękami i zaczęli się śmiać. Komu sprawia przyjemność uśmiercanie drugiej osoby? Jak nisko trzeba upaść, by mieć takie rozrywki w życiu?
Zostawili nas, poszli się zrelaksować przy wdychaniu dymu z papierosa. Nagle moim oczom ukazał się scyzoryk, Taylor bacznie obserwował jak starałam się przepełzać do niego. Rozcięłam sznury, którymi go związali i wyszeptałam do jego ucha  desperackim tonem:
- Proszę, leć po pomoc. Ja nie dam rady, coś mi się złamało jak nas rzucali.
- Nie zostawię cię. – napłynęły mu łzy do oczu.
- Oni są jacyś szaleni. – w tym samym momencie co to powiedziałam, włączyli jakąś psychodeliczną, symfoniczną muzykę. – Proszę, szybko.
York przez chwilę się we mnie wpatrywał, widziałam w jego źrenicach i tęczówkach, że chce pozostać przy mnie, ale doskonale wiedział, że nie ma innego sposobu byśmy wyszli z tego cali.
- Wrócę jak najszybciej będę umiał. Kocham cię. – ucałował mnie w czoło a ja pokiwałam z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
Jak biegł, ponownie zaczął się wpatrywać, ułożyłam z dłoni serce i gestem kazałam mu biec ile ma tylko sił w nogach.
Pozostało mi tylko leżeć na tym okropnym materacu, błagając Boga, by rozwiał ich głupie pomysły lub chociaż opóźnił ich przyjście. Wiedziałam, że się wściekną i wymyślą coś super okrutnego, jak zorientują się, że Taylor zwiał. Wiedziałam, że są zbyt doskonali, by uszło nam to płazem. Wiedziałam, że przyśpieszą przyjście śmierci.
Zwinęłam się w kulkę przy rogu materaca i zaczęłam się ponownie przypatrywać dziewczynie, której chwilę temu wyrządzono niesamowitą krzywdę. Złapałam twarz w ręce, gdy zobaczyłam, że jej ciało zaczynało się buntować i powoli rozrywać. Na podłodze tworzyła się ogromna kałuża krwi.
- Przepraszam, że ci nie pomogłam. – wymamrotałam, tracąc powoli przytomność. Obraz zlał mi się w dziwny deseń.
Taylor
Wybiegłem boso na drogę. Byłem bez żadnej koszulki. Zorientowałem się wcześniej, że klucz do samochodu Hayley został w kieszeni jej spodni. Za daleko było do miasta, bym szybko wezwał pomoc. Ulica była wyjątkowo pusta, nie wiedziałem co robić. Każda sekunda była na wagę złota. Po chwili uzmysłowiłem sobie, że mam telefon. Słaby zasięg. Ponownie zacząłem biec. Dwie kreski. Jest szansa.
- Policja? W tym opuszczonym szpitalu psychiatrycznym ktoś urządza dziwne rytuały… Moja przyjaciółka jest ofiarą.
- Przepraszam, pana godność?
- Taylor York. Proszę, szybko… Oni coś jej zrobią.
- Ale gdzie dokładnie? Może Pan mówić jaśniej?
Wziąłem głęboki wdech i zacząłem tłumaczyć lokalizację tego przeklętego miejsca. Kobieta w słuchawce uspakajała mnie i obiecywała, że Hayley nic się nie stanie. Rozpłakałem się. Powiedziała, że musimy kończyć rozmowę, bo blokuję linię. Usiadłem bezradny na trawie i wykręciłem numer osoby, która powinna wiedzieć o zaistniałej sytuacji.
- Chad? Słuchaj, przepraszam cię za wszystko. Wpadliśmy w tarapaty…
- O czym ty mówisz? – zapytał zdezorientowany chłopak.
- Jacyś chorzy ludzie chcieli nas zabić… Szukam pomocy. Nikt nie przyjeżdża. – zacząłem intensywnie drżeć. – Jestem beznadziejny.
- Taylo… - rozłączyłem się.
W tym całym amoku, zapomniałem, że Jeremy może nam pomóc.  Policji nie było śladu. Żaden inny samochód również nie przyjeżdżał tamtędy. Przyjaciel odpowiedział na moje nieskładne błagania krótką odpowiedzią: „Zaraz będę, nie ruszaj się stamtąd.”. Każda sekunda wydawała się dłużyć w nieskończoność. Siedziałem, cały czas siedziałem i ryczałem.
Wyśnione oślepnięcie samochodowymi światłami. Jeremy. Podbiegł do mnie i mnie przytulił.
- Poprowadź mnie. – powiedział.
W samym momencie ujrzeliśmy radiowóz, który zatrzymał się przy naszej dwójce. Mężczyzna znajdujący się w nim, uchylił szybę i zapytał się:
- Pan Taylor?
Pokiwałem głową. Przyjaciel pomógł mi wstać z ziemi.
- Niech panowie wskakują.
Pojazd zatrzymał się przy Miss Anne. Wyskoczyłem z samochodu pełny sił. Wszyscy biegli za mną. Przed oczami stanął mi obraz, kiedy Hayley błagała mnie o ratunek. Byłem bliski ujrzeniu jej znowu i zatrzymaniu tych chorych psychicznie ludzi. Kiedy minęliśmy róg, serce na chwilę przestało mi bić. Zwolniłem i wskazałem na pomieszczenie, w którym katowano dziewczynę. Policjanci wbiegli tam w kuloodpornych kamizelkach i bronią w ręku. Zauważyłem, że zaczęli się rozglądać. Zdezorientowany, wszedłem za nimi. Nikogo nie było. Ofiarę zdjęli z krzyża z Hayley gdzieś uprowadzili.
- Była tu, dobrze pamiętam. – spojrzałem na funkcjonariuszy z niebywale wielką bezradnością. – Na pewno.
- Chłopcy, rozdzielamy się. Przeszukamy teren.
Jeremy przytulił mnie ponownie, schowałem swoją twarz w jego ramionach. Klepał mnie po plecach i próbował uspokajać.
Wyciągnąłem telefon, mając głupią nadzieję, że nie zarekwirowali dziewczynie Iphone’a. Nie odpowiadała na moją wiadomość. Błagałem w myślach, aby nie zrobili jej krzywdy, nie darowałbym sobie tego.
Chad wydzwaniał do mnie cały czas, odrzucałem ciągle jego połączenia. Nie umiałem z nim teraz rozmawiać, byłem tchórzem, ale przynajmniej umiałem się do tego przyznać. Siedziałem z Jeremy’ym przy ścianie, kiedy ekipa policyjna przeszukiwała ten cały budynek i okolice lasu. Wezwali nawet oddział psów tropiących najsprytniejszych zbrodniarzy.
- Odbierz, w końcu to jego dziewczyna… teoretycznie. Martwi się o nią.
- Nie chcę nim rozmawiać. Co mam mu powiedzieć?
- Prawdę? – uniósł brew do góry i poklepał mnie po ramieniu kolejny raz tej felernej nocy.
- Że kochałem się z jego dziewczyną i ktoś ją właśnie porwał, bo byłem takim dupkiem i dałem się jej namówić, bym ją tam zostawił?
- Taylor…
- No co… Nie powinien tego robić. Nie powinniśmy być ze sobą. Ona na początku miała silną wolę, uciekaliśmy od siebie. Potem było już trudniej. Nie umieliśmy. – złapałem się za kolana. – Pamiętasz jak długo nie mogliśmy się umówić na próbę? Szykowałeś się cały czas na rocznicę z Kathryn… Wypiliśmy trochę, niewiele, ale wystarczająco dużo byśmy stracili panowanie nad naszą chorą miłością. Nie powinniśmy… Potem na koncercie Mark’a wymknęła się do mnie, polecieliśmy do starej stodoły, by spędzić tam razem czas. Zrobiliśmy sobie tatuaże. – uśmiechnąłem się przez łzy. – Wiesz? Na początku nie chciała mi go zrobić, bo mówiła, że dostanę zakażenia. – zaśmiałem się histerycznie. - Poznałem Karmen i tak egoistycznie zapragnąłem  mieć kogoś na własność. Próbowałem się oszukiwać, że nie potrzebuję Hayley. Ona powodowała, że zaczynałem ją nienawidzić. Wydzierała ze mnie szczęście tym ćpaniem. Mówiła, że wszystko da się kontrolować. Nie z takimi kosmicznymi dawkami… To tylko kwestia czasu. – przyjaciel patrzył na mnie cały czas ze zrozumieniem. – Odzyskałem świadomość i właśnie straciłem sens swojego życia.
- Nie mów tak, ona się znajdzie. Szukają ją najlepsi.
Sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer Gilbert’a.
- Czemu nie odbierasz?! – niemal wykrzyczał do słuchawki. – Co się dzieje?
- Hayley ktoś porwał… - chłopak milczał na moje słowa. – Chad jesteś tam…?
Rozłączył się. Siedzieliśmy, mimo że policjanci powiedzieli nam, że nie znaleźli jej w okolicy. 



No comments:

Post a Comment