Monday, April 9, 2012

12. I will stitch you, I will feel you in my heart


Hej! Dzięki namowom Julity dodaje dodatkowy odcinek. Dedykuje ci ten rozdział! <3 Poznałyśmy się dzięki miłości do Paramore, cieszę się, że miałyśmy się okazje spotkać. Nie mogę się doczekać wspólnego koncertu Coldplay'a.
Tak ja ja pisze fanfica, ale o 1D. <KLIK> (mimo, że ich nie słucham, jestem ciekawa wydarzeń i jej pomysłów, POLECAM! wbijajcie)

Soundtrack
Jimmy Eat World - Drugs or me



Chad
Przed chwilą moje myśli zostały zbombardowane wizjami, w których Hayley skacze do rzeki. Zacząłem nerwowo drżeć, na moim czole pojawiły się krople potu.
- Co jest? – zapytał Jordan, który zauważył, że nerwowo zacząłem szarpać struny. – Możemy przerwać próbę jeśli chcesz…
-  Chcę. – oznajmiłem i wyszedłem pospiesznym krokiem za kurtynę, oddzielającą salę prób od naszych posłań.
- Ej, co się stało? – zapytał ponownie przyjaciel.
- Muszę wracać, do Hayley…
- Chłopie, jak kocha to poczeka….
- Nie drwij sobie, coś się z nią dzieje, a ja to olewałem wszystkie objawy… Jest teraz dużo gorzej…
- Leć, wskakuj do pierwszego lepszego samolotu. – powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Naprawdę, mogę?! Macie kogoś „na zapas”?
- Nie pytaj się głupio, tylko się pakuj… - poklepał mnie po ramieniu i wykręcił za mnie numer do rejestracji biletów lotniczych. Miałem szczęście, ze były ostatnie dwa wolne miejsca na lot za 2 godziny. Wpakowałem w pośpiechu do walizki najpotrzebniejsze rzeczy i pognałem na autobus, który miał mnie podwieźć na lotnisko. Rozgorączkowany, trącałem łokciami niewinnych ludzi, którzy obracali się za mną i obdarzali mnie wrogimi spojrzeniami.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam… - powtarzałem  kółko jak powtarza się „Zdrowaś Maryjo” w Różańcu.
Mam niecałe 4 minuty do zakończenia odprawy, skoczyłem do malutkiego sklepiku z pamiątkami i kupiłem malutką pozytywkę z baletnicą.
- Jeszcze ja! – zawołałem z daleka, do kobiety, która życzyła udanej podróży względnie ostatniemu pasażerowi.
- Zdążył Pan.
- Cieszę się. – powiedziałem lekko zdyszany. – Uff…
Każda minuta spędzona na pokładzie samolotu dłużyła mi się, każda obecna osoba irytowała mnie swoją infantylnością i przyziemnymi potrzebami. Dlaczego ci ludzie nie mogą zniknąć chociaż na chwilę?
Po locie podbiegłem do mojego ulubionego barku, czynnego całą dobę, po ulubiony tort mojej kobiety i składniki na jej ulubione grzane piwo. Mam nadzieję, że poprawi jej to humor, chociaż odrobinę.
-Witaj słońce. – powiedziałem, gdy ujrzałem ją w progu. – Pozwoliłem sobie otworzyć, w końcu jest  prawie druga w nocy. – Jak się czujesz? – wlepiała się we mnie, jakbym widziała mnie po raz pierwszy w życiu. – Kupiłem ci pozytywkę i tort na osłodę. - tępo słuchała kolejnych słów wypływających z moich ust. –Kochanie, zrobimy grzane piwo, tak jak lubisz. Zrobimy wszystko co tylko zechcesz. Przyjechałem, bo tęskniłem.
- To nie był twój powód.
- Martwiłem się. Kruszyno, co cię trapi? Czemu nie chcesz mi powiedzieć?
- Bo nic się nie stało. – uśmiechnęła się przez zły. – Poza tym, że mój chłopak ma mnie w dupie...
- Nie wiń mnie, oboje dokładnie wiemy co to znaczy być w trasie. – chciałem się do niej przytulić, ale dziewczyna zaczęła się wyrywać z moich objęć. Złapałem ją mocniej, z bezsilności dołączyła do moich czułości i oplotła swoje dłonie wokół mojej talii.
- Co myślisz o Karmen? – zbiła mnie kompletnie z pantałyku tym pytaniem.
- Czemu pytasz, zakochałaś się w Taylorze czy co? – zaśmiałem się.
- Nie. – uniosłam kąciki ust do góry. Tak po prostu, z ciekawości.
- Miła dziewczyna, bardzo dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków. Nie mam z nią bliższego kontaktu. Taka odpowiedź ci wystarczy?
- Nie uważasz, że ona jest… destrukcyjna dla świata?
- Nieee, dlaczegoż to?
- Nieważne.
Namówiłem Hayley, abyśmy zagrali  Twistera. Poczułem się jak lekarz, który był w stanie uratować pacjenta, któremu śmierć uniosła powieki i powiedziała „Dzień dobry, dla mnie to tylko rutyna, nie bój się mnie.” .Czułem, że moja pani wraca do świata żywych. Szczerze mówiąc , miałem gdzieś, że była noc, przygotowałem małą kolację dla obojga – na stole królowały sałatki warzywne i owocowe. Ukroiłem ulubiony tort kokosowy i zabrałem się za przygotowanie grzanego piwa. Nie wiem czy miałem zwidy, ale chyba na twarz Hayley wkradł się delikatny uśmiech, nie wiem czy był na pokaz, abym się nie martwił, ale był. Niby dlaczego miała się strać, jak opadała z sił? Przygotowałem dla niej również relaksującą kąpiel i masaż. Musiałem o nią zadbać, mogłem ją stracić w każdej chwili. Nadal była słaba. Nieporadnie próbowałem pozbywać się jej ubrań, była wiotka jak dopiero wyrastająca gałązka na wiosnę. Kiedy puszczałem jej kończyny, opadały bezwładnie. Chwyciłem ją za talię i wsadziłam do wanny, do której nalałem najlepsze olejki eteryczne, by mogła rozkoszować się najlepszymi zapachami pod słońcem. Usiadłem razem z nią w wodzie, mimo, że byłem ubrany. Położyła się na mojej klatce piersiowej i zamknęła oczy. Dostrzegłem na jej ciele liczne siniaki i okaleczenia, mojej uwadze nie umknęła również czarna plama w kształcie księżyca i ledwo widoczny napis – never forget. Sięgnąłem po gąbkę i próbowałem zmazać z jej ciała ten szpetny rysunek. Nie dało się, to coś permanentnego.
- Nie zetrzesz tego. – powiedziała.
- Co to takiego?
- Tatuaż. – odpowiedziała ironicznie. – Mój ulubiony. Wiesz co?
- Tak, najdroższa?
- Musisz zwolnić Karmen.
- Co ty się tak jej uczepiłaś?
- Bo ona mnie niszczy…
- Co ty wygadujesz? Hayley, o co chodzi?
- Dotknij mnie tutaj. – wskazała na serce. – Czujesz? Ledwo bije. Jeśli mnie kochasz, to to zrobisz. Tak, nazywają to szantażem emocjonalnym. – chwyciła moją głowę , zanurzyła ją pod wodą i złożyła na moich ustach gorący pocałunek.

Taylor
Nawet nie wiem jak można zmierzyć moje zwariowanie, chyba już dawno wykroczyłem poza skalę. Powoli żałuję ten inwestycji, coraz mniej pomaga, a coraz bardziej odszukuje w moim ukochanym wrogu coś, co naprawdę kocham, cenię, podziwiam. Czy oby na tym polega na tym życie? Na oszukiwaniu się, by wszystko było wygodniejsze? Walka. To takie obce słowo dla mnie, jakby wyrwane z innego języka, świata, galaktyki, wszechświata.
- Hej, tu Chad. Mam bilety na dzisiejszą galę boksu. Wpadłbyś? – zapytał tak szybko, jak światło przemierza drogę do Ziemi.
- Jasne, mogę wpaść.
- O osiemnastej pod klubem. – szum w telefonie przyprawił mnie o irytację, co było wytłumaczalne, ostatnio każdy przedmiot prosi mnie o roztrzaskanie go na najbliższej ścianie.
Nie wiem dlaczego się zgodziłem. Myślę, że to moje głupie „tak” wynikło z braku planów na dzisiejszy dzień. Moja dziewczyna dostała zaproszenie na pokaz zaprzyjaźnionego projektanta. W końcu żeby utrzymać się w biznesie, trzeba latać za największymi czubkami. Znowu kłóciliśmy się o kolejkę w ćpaniu, kolejny raz wrzeszczeliśmy na siebie i niszczyliśmy najcenniejsze rzeczy. Nie chcę już tego, ale nie umiem tego zastopować. To jak biegnięcie na drugi koniec mostu, który się obrywa – masz daleko do końca, ale nie możesz się obrócić i zawrócić. Kto wymyśla takie sytuacje?
Chwyciłem za klamkę potężnych, metalowych drzwi. W środku zebrało się kilka grup znajomych, którzy postanowili tak samo spędzić ten wieczór. Wypalali kolejne papierosy, kolejne mechaniczne zaciągnięcia, chłodne wyrazy twarzy. Szukałem wzorkiem moich przyjaciół.
- Tutaj jesteśmy. – chwycił mnie za ramię Gilbert. – Za dziesięć minut mają wpuszczać.
Nie śledziłem tego super„show”, rozstrzeliwałem myśli i odganiałem wzrok Hayley, która znowu patrzyła na mnie wzrokiem wielce pokrzywdzonej dziewczyny przez los (czyt. przeze mnie).
- Widzieliście tę akcję? On jest bezkonkurencyjny! – krzyknął Jeremy, wychodząc z klubu. Malutkimi krokami zbliżaliśmy się do wyjścia, które okupywane  było przez setki osób.
- Świetna walka. – potwierdził Chad.
Hayley szła za chłopakiem, cały czas wnikliwie przyglądała się mijającym osobom, co przyprawiało ich o delikatne zmieszanie.
- Jestem głodna. – powiedziała, kiedy udało się nam się wydostać z budynku po dużym naporze fanów boksu.
Ostatnio zauważyłem, ze dziewczyna schudła kilka kilogramów, nie dość, że genetycznie jest chuda, to teraz wyglądała jak wrak atrakcyjnej kobiety. Uwidoczniły się jej kości policzkowe, obojczyki przypominały napięty łuk, kości zbliżyły się do skóry i chwaliły się swoimi kształtami.
Jak zwykle wybraliśmy pierwszą, najbliższą knajpkę, gdzie serwowali więcej niż tłuste kawałki przeróżnych mięs i rozwodnione piwo. Urokliwa brunetka w typowym stroju dla kelnerek wzięła od nas zamówienia i poleciała na zaplecze poinformować obsługę o naszych pragnieniach żołądka.
- Taylor, mogę cię prosić na słowo? – nagle Ruda wyrwała mnie ze skupienia nad konsumpcją hawajskiej sałatki.
- Tak. – odeszliśmy od stołu. Wstałem tylko dlatego, żeby nie robić niepotrzebnych awantur  w obecności znajomych, którzy dosiedli się do nas. Hayley poprowadziła nas za knajpę, gdzie personel trzymał połamane stoliki i krzesła. Cuchnęło tam odpadkami jedzenia, których nawet bezpańskie zwierzęta nie chciały jeść.
- Co to jest? – chwyciła moją rękę i pokazała palcem na kłucie po moich znienawidzonych kochankach – dragach. – Przecież twoje ciało wygląda jak ciało jakiegoś trupa, nie żywego człowieka… Zastanów się, bo teraz pokazujesz tylko jakim jesteś idiotą.
- I?
- Jesteś potworem. Nie mogę patrzeć na ciebie.
- To koniec twojego kazania? Możemy wracać do środka?
Bez słowa pobiegła do reszty, nie czekając nawet na mnie, by zachować jakiekolwiek pozory. Emanowałem obojętnością, która ją najbardziej raniła. Człowieku, kim jesteś, że kochasz ludzi zabijać? Nieznane głosy coraz częściej pojawiały się w mojej głowie i winiły mnie za całe zło na tej planecie.
- Wszystko w porządku? – zapytali pozostali. Pokiwaliśmy razem głowami i próbowaliśmy grać, że wszystko jest w porządku. Nawet na pokaz uśmiechnęliśmy się do siebie przy opowiadanym żarcie.

No comments:

Post a Comment