Friday, April 6, 2012

11. See how deep the bullet lies.


Hej! Niedawno wróciłam do domu. Byłam na koncercie We Are The Ocean i Silverstein. Ledwo funkcjonuję, szyja mnie cholernie boli od headbangingu. Jestem taka szczęśliwa. W autobusie przypominałam sobie najlepsze chwile ich występu, w pewnym momencie mój mózg nakierował myśli na czwartego lipca 2011 - koncert Paramore. Najlepszy koncert, najlepszy dzień. Zgadzacie się? Już nie zanudzam... - więcej mojego życia na fbl
Każdemu czytelnikowi życzę Wesołych Świąt!

Soundtrack
Placebo - Running Up That Hill


Hayley
Twoje słowa cały czas we mnie dudnią jak niesamowicie ogromny grad o rynny. Zostawiłeś po sobie słodki posmak najcudowniejszych chwil mojego życia i od tak wyżynasz go ode mnie i dajesz mnie na pożarcie dzikim zwierzętom. Nawet nie wiem czy istnieje, wczoraj żyłam, a dzisiaj jest jedną, wielką niewiadomą. Słyszałam od Boga, że powinnam być silniejsza, ale nawet on nie umie mnie nakierować, wybrałeś sobie najgorszy czas na próbę. Nie każ mi spadać wiecznie. To moja jedyna prośba. A może chcesz mi powiedzieć, że jestem zbyt nachalna w swoich modlitwach?
Promienie słoneczne gorzko przerwały mój sen, budzik nastawiony na 9:15. „Mam jeszcze 43 minut do wstania.”–  powiedziałam do siebie i zdrzemnęłam się ponownie.
- To niemożliwe, nie mogło to tak szybko minąć! – wydarłam się na cały dom. Zerknęłam na zegarek, miałem rację – do pobudki miałam jeszcze 20 minut. Nerwowo zaczęłam poszukiwać telefonu, jakiś nieznany numer próbował się ze mną skontaktować. Położyłam się z powrotem. Jebią mnie wszyscy, ludzie to żałosne istoty, umieją tylko ranić, po cholerę odziedziczyliśmy po prehistorycznych istotach człowieczych potrzebę życia w stadzie? Brakuje tylko nam instynktu, by siebie wzajemnie zjadać. A nie, coś podobnego posiadamy…
Rozległ się ponownie dzwonek telefonu, po omacku znalazłam na pościeli swój Iphone.
- Hayley Williams? – zapytał nieznajomy mi głos.
- Tak, słucham?
- Pani ojciec miał wypadek, stracił dużo krwi. Przebywa na oddziale intensywnej terapii. Potrzebuje krwi. Musi pani znaleźć natychmiast kogoś z tą samą grupą krwi, bo nie mamy w zanadrzu dostępnej dla pani taty.
- Co…? To są jakieś żarty?
- Niestety nie, nazywam się Doktor Michael Meyer ze szpitala stanowego. Nie mamy wystarczająco krwi dla pana ojca, musi pani działać.
- Dobrze…nie wiem… zrobię to…jak to się stało… - wyjąkałam nieskładnie urywki zdań, które chciałam wypowiedzieć. – Zdobędę. – rozłączyłam się.
Widzę, że zesłano na mnie kolejną porcję cierpienia, jak ja się za to odwdzięczę?!
Jedyną osobą, która przychodziła mi na myśl i również miała najrzadszą grupę krwi ABRh- był szanowny pan Taylor York, który nie chciał mnie znać. Ale teraz liczył się mój ojciec i jego życie, na pewno nie duma. Wykręciłam jego numer ponad 15 razy, za każdym razem odrzucał połączenie. Płakałam, histerycznie płakałam. W końcu usłyszałam w słuchawce wkurzony głos przyjaciela:
- Czego do jasnej cholery chcesz?
- Mój tata potrzebuje krwi. – przeszłam od razu do sedna.
- I…?
-A ty masz tą samą grupę, w szpitalu już nie mają… Boję się o niego, nie chcę, aby nas opuścił… - powiedziałam zapłakanym tonem, czułem, że łzy płynące po moich policzkach są równie głośne co wystukiwany rytm we flamenco.
- Gdzie on leży? W którym szpitalu?– byłam zdziwiona przejęciem w głosie Taylora. Czyżby wracał do świata żywych?
- Przyjadę po ciebie zaraz. – nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Nie wiem czy siadanie za kółkiem w takim stanie, nie spowoduję, że ja również będę potrzebowała tego płynu ustrojowego. Zajechałam z piskiem opon pod jego dom, Taylor od razu wyszedł i wskoczył do mojego auta. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do szpitala. Na światach napisałam do Jeremy’ego, aby również przyjechał, ostatnio on był moją jedyną podporą, próbował za wszelką cenę porcjować mi szczęście. Jaka szkoda, że mój organizm go odrzucał.
- Gdzie leży pan Williams?
- A pani jest z rodziny? – zapytała kobieta z opanowaniem na moje nerwowe przestępowanie z nogi na nogę.
- Jestem córką.
- Chwileczkę.
- Ja ci zaraz dam chwileczkę, muszę  pilnie pomóc mojemu tacie, a ty mi każesz czekać?!– powiedziałam opryskliwie do kobiety o blond włosach, która siedziała na recepcji.
- Hayley, uspokój się… - odezwał się Taylor. – Przepraszam za nią.
- Pierwsze piętro, trzecie drzwi na lewo. Nic się nie stało.
Nigdy nie sadziłam, ze mogę tak szybko biec. Pełna nieopisanych pokładów wzburzenia, czekałam aż dobiegnę do sali, w której leżał mój ojciec. Moje wejście do sali, zastopował mężczyzna w białym fartuchu z plakietką, na której widniało znane mi już nazwisko.
- Pani Williams?
- Tak? Mogę wejść do taty?
- Nie sądzę, znalazła pani kogoś? Pani ojciec jest bardzo osłabiony, ma słabe tętno, ledwo wyczuwalne. – powiedział doktor Meyer.
- Tak, mój przyjaciel ma tę samą grupę krwi.
- W takim razie, nie ma na co czekać, biorę go na badania, jeżeli wszystko będzie się zgadzać, pobierzemy od niego krew potrzebną twojemu tacie.
Byłam w stanie tylko potakiwać na słowa lekarza. Nie lubię biernie czekać na rozwój sytuacji, ale musiałam… Jeremy szybko przyjechał do szpitala, cały czas wmawiał mi, że wszystko będzie dobrze. Uspakajał moje nerwowe palce, które wystukiwały szatańskie dźwięki. Objęłam rękami kolana i czekałam na dobre informacje.
- Wynikły pewne komplikacje… - usłyszałam głos lekarza, zza niego wyjawiła się sylwetka Taylora z miną zbitego psa. – W krwi zostały wykryte ciężkie narkotyki, musi pani szybko znaleźć inną osobę.
- Co?! Co do kurwy się dzieje? Jakie narkotyki? Taylor co ty wyprawiasz?
- Nic?
- Taylor, co się z tobą dzieje? –dołączył do rozmowy zmartwiony Jeremy.
- Mówiłam Ci, że ona Cię niszczy, wpakowałeś się w niezłe błoto, przez ciebie serce mojego ojca może już nie zabić.
- Przeze mnie? Jesteś śmieszna, to tylko i wyłącznie jego wina, ewentualnie twoja.
- No tak, zawsze jest moja wina! – wydarłam się na działy oddział. – Zawsze to ja jestem winna! Kurewska sprawiedliwość! Jeżeli nie chcesz żyć, to czemu nie strzelisz sobie w łeb od razu? Zabijasz się powoli, to sprawia ci przyjemność? A ta dziwka ci w tym pomaga? Brawo, jesteś mistrzem autodestrukcji. – pchnęłam ćpuna na ścianę, na której znajdowała się tablica korkowa z przeróżnymi ogłoszeniami. – Czemu nie pomyślałeś, że ranisz swoich przyjaciół? Nie mogę patrzeć jak znikasz z dnia na dzień i zamykasz się w tym beznadziejnym świecie…
Taylor sięgnął po telefon i wykręcił jakiś numer, moje przypuszczenia się oczywiście potwierdziły.
- Przyjedź po mnie, skarbie. Dzięki, ja Ciebie też. – powiedział do Karmen głosem pełnego spokoju.
- Nie możesz pojechać, musisz to świństwo jakoś wypłukać, nie wiem jak, ale musisz to zrobić.. Rozumiesz?! – wrzasnęłam ponownie na cały oddział. Jeremy przeskakiwał wzorkiem raz ze mnie, raz na Taylora.
- Owszem, mogę. Weź się lecz.
- Taylor, co się z tobą dzieje? – zapytał po raz kolejny Jeremy.
- Wszystko w porządku, muszę tylko wracać, fajnie było się spotkać. – złapałam Taylora za kolana. – Puść mnie, grzecznie proszę. Nie chcesz chyba, abym się zdenerwował.
- Nie odjedziesz…
- Boże, ale ty jesteś beznadziejna… Nie dość, że z charakteru, to jeszcze w łóżku. Brzydzę się wspomnieniami, w których mnie dotykasz. Musiałem być ślepy, chyba nic mnie nie wytłumaczy, bo wtedy jeszcze nie byłem na prochach. Puść mnie!
-Nie! Nie! – jeszcze bardziej donośnie wykrzyczałam. Zebrała się grupka ludzi, która obserwowała rozwój akcji.
- Brzydzę się tobą, rozumiesz? Chciałbym wymazać wszystkie momenty związane z twoją osobą, chciałbym zapomnieć o smaku twoich ust, chciałbym aby cię nigdy nie było w moim życiu. Jesteś nikim dla mnie.
- O czym on mówi? – zapytał skołowany Worms.  Jeremy wlepiał się we mnie oczami, które przypominały największą monetę świata.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem… Jest na dragach…- powiedziałam z bezradnością w głosie, po czym puściłam Taylora wolno.
- Taa, nie wiesz… - poleciał szybkim tempem na dół.
Pamiętaj, wdech, wydech, wdech, wydech… Spróbuj, to nie trudne. Powietrze smakowało mi mieszaniną najgorszych toksyn, dławiłam się kolejnymi wdechami.
- Hayley, czy chciałabyś mi o czymś powiedzieć? Myślę, że powinnaś być szczera ze mną…
- Ale ja naprawdę nie wiem o czym on mówi… - chwycił mój podbródek i uniósł go do góry. – Nie wiem. – powtórzyłam.
- Wyjdźmy na świeże powietrze i wszystko mi powiesz, tak? – pokiwałam głowo i wtuliłam się do Jeremy’ego. Posadził mnie na ławeczce na dachu szpitala. – Więc?
-Nie wiem od czego zacząć… Tak, tak, od początku, ale… Ja nie spałam z Taylorem… nie wiem co on sobie ubzdurał…
- Byliście razem?
- Nie wiem…  Wydaje mi się, że tak… Wszystko było takie piękne na początku, powtarzał mi, że beze mnie jest niczym, tylko ja okazałam się być potworem… Nie umiałam odejść od Chad’a… Naprawdę… ja go nadal kocham, kocham bardziej niż przyjaciela… Jeremy, ale nie mów nic mojemu chłopakowi, on się wścieknie jak się dowie…
- Też mam brnąć w kłamstwa?
- Dla mnie, błagam… Nie pozwól, by moje życie zrujnowało się bardziej. – Jeremy ścisnął mocno moją dłoń, czym dał mi do zrozumienia, że pomoże mi wyjść z tego syfu.
Koleżanka Kathryn ofiarowała mojemu ojcowi krew.  Powiedziałam jej, że mam dozgonny dług wdzięczności wobec niej, ale dziewczyna nie chciała nic w zamian. Wszystko zakończyło się dobrze, po niecałym tygodniu tata wyszedł do domu. Moje siostry urządziły małą imprezę powitalną, porozwieszały wszędzie balony i upiekły pierniczki. Nie jestem pewna, czy nadają się do zjedzenia, ale wizualnie były bardzo ładnie - ozdobione kolorowymi posypkami.

 Dakotah
Kto stworzył bezradność? Kto ją przemycił do ludzkiego żywota? Komu mało było jeszcze cierpienia? Przyznać się. Stoisz na granicy, chcesz coś uratować, ale przeszkody są nie do pokonania. Na początku walczysz, masz dużo determinacji w sobie. Powoli odpuszczasz, bo nie znasz sposobów, łatwo się męczysz. Pozwalasz temu umierać. Tym razem musi być inaczej, chodzi o życie mojej przyjaciółki.
Hayley porzucała życie. Miałam wrażenie, że oddychanie było dla niej bardzo trudne, była sparaliżowana, bała się wszystkiego. Nawet przestała się do odzywać do znajomych, tłumaczyła się na internetowych komunikatorach chorobą i zmęczeniem.
- Co dzisiaj rano robiłaś? – zapytałam, spoglądając na Sponge, która kierowała samochodem z wielką obojętnością. Kierowałyśmy się nad rzekę. Postanowiłam wziąć ją w opiekę, ostatnio często mdlała.
- Nic takiego, siedziałam.
-I płakałam?
- Mniej niż wczoraj.
- To jakiś sukces. – powiedziałam ironicznie.
Na niebie mieniła się paleta najcudowniejszych barw, począwszy od żółci, zakończywszy na soczystych czerwieniach. Przyjaciółka zaparkowała samochód na końcu ślepej uliczki. Zeszłyśmy wydeptaną ścieżką na dół wąwozu, w którym płynęła rzeka. Na górze był most, którym co chwilę przejeżdżał jakiś pojazd.
- Jak się czujesz dzisiaj? Przygotowałam dla nas dużo pyszności, w tym szarlotkę, twoją ulubioną.
Rozłożyłam koc i wszystkie przyjemności dla naszych żołądków. Miałam nadzieję, że ten dzień wyrwie korzenie najgorszych myśli i problemów.
- Super. – powiedziała chłodno, wlepiając się w horyzont. Nagle wstała z ziemi i udała się powrotem na górę . Niezdarnymi krokami próbowała nie poślizgnąć się na trawie zroszonej wiosennym deszczem.
- Hays, gdzie idziesz?
Ruda poszła bez słowa i wspięła się na most. Włosy powiewały jej na wietrze. Siadła na balustradzie.
- Co ty…
- To takie dziwne, życie jest takie kruche. A niby jesteśmy najdoskonalszymi istotami… - poszłam za nią pospiesznie. – Tyle w nas jadu, tyle w nas nienawiści. Czemu nikt nie chce jej zniewolić? – przełożyła lewą nogę za barierkę. – Wiesz co jeszcze zauważyłam? Jak dużo w naszym życiu zależy od najbardziej błahej decyzji, np. od takiego wybrania pieczywa w hipermarkecie. Głupstewko, nie? A spróbuj powiązać swój wczorajszy dzień…. Zabawne, nieprawdaż? – prawa noga również znajdowała się poza poboczem dla rowerzystów. Złapała się dwoma rękami za balustradę i wypięła pierś do przodu. – Super jest, przysięgam. Powinnaś spróbować tego, ale najpierw musisz oszaleć. Większa adrenalina. – Odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
- Zejdź, proszę.
- Dlaczego? Myślisz, że zrobię coś głupiego? – spojrzałam na nią błagalnym wzorkiem. – W sumie… nie dziwię się tobie. Ostatnio nic nie jest w normie.
- Proszę. – poprosiłam ponownie.
- Wiesz co ci powiem? Zakochałam się, zakochałam się w swoim przyjacielu. Nie kocham Chad’a. Ale mój kochanek mnie już nie chce, bo świruje. – puściła jedną rękę. – Świruje, świruje, świruje… - zaśpiewała.
- Hayley, nic w tym złego… Zejdź. Pomogę ci, podaj mi rękę.
- Czemu wy myślicie, że wszystko jest takie proste, wierzycie w schematy… - rozpłakała się. Jej łzy błyszczały zachodem słońca.
Wspomniałam kiedyś o bezradności? Nigdy jeszcze nie czułam się taka bezsilna, jak czułam się w tym momencie. Czy oglądaliście kiedyś „Stay Alive”? W posiadaniu grupy studentów znalazła się śmiertelna gra komputera. Ludzie ginęli w realnym życiu dokładnie tak samo, jak ginęli w wirtualnym świecie. Nie mogli niczego zastopować, musieli patrzeć na śmierć najbliższych. Czułam się jakbym ją pchała w kierunku śmierci, ponieważ nic nie robiłam(teoretycznie nie mogłam). Stałam jak słup soli i wołałam do Boga, by zmienił jej decyzję.
Nagle dziewczyna przełożyła jedną nogę na rurkę przy poboczu, za chwilę drugą. Rzuciła mi się na szyję i ścisnęła mocno.
- Chyba jestem tchórzem, a życie to zbyt cenny dar. – przytuliłam ją ze wszystkich sił.

Kiedy wróciłyśmy do jej domu, przykryłam ją kocem i zrobiłam gorące kakao. Kiedy miałam pewność, że przyjaciółka pogrążyła się we śnie, poleciałam na górę do łazienki i wykręciłam numer do Chad’a.
- Hej, musisz natychmiast przyjechać. Z Hayley jest coraz gorzej. Musisz się nią bardziej zaopiekować, bo inaczej ją stracisz…. Dziś stała na moście i chyba rozważała skok do rzeki… Nie radzimy sobie. Ona ciebie potrzebuje.
- Co? Jak to? Jestem w trasie, bardzo bym chciał, ale nie mogę zostawić chłopaków…
- Kto jest dla ciebie ważniejszy? Kumple czy twoja dziewczyna?! Odpowiedz sobie sam. – rzuciłam wkurzona telefonem o ścianę.


No comments:

Post a Comment