Soundtrack
Taylor
- Poczekaj. – szepnąłem do Karmen i pobiegłem schodami za Hayley. Nie wiedziałem jaką wymówkę sobie obrać, zachowałem się jak palant. – Sponge, zatrzymaj się! – wołałem, ale najwyraźniej moje słowa ją nie obchodziły. – Proszę, wyjaśnię ci to.
Ruda zamknęła drzwi od łazienki, bym nie miał szansy wejść do środka. Czułem, że chce być ze mną, ale jednocześnie chciała mnie również zranić. Czułem się jak w jakimś pojedynku, w którym walczyliśmy o największą ranę w sercu ukochanego.
- Hayley, błagam cię, to nic nie znaczyło. Ona nic nie znaczy, przypływ chwili, nic więcej. Przysięgam. Nie mógłbym, wiesz… - byłem bliski płaczu. Usłyszałem przekręcanie zamku w drzwiach, wyszła. Podeszła do mnie i wspięła się na swoich malutkich palcach.
- Mogę ci dać zdecydowanie więcej niż ona. – powiedziała cichutko do mojego ucha i zaczęła się kierować na dół.
Poszedłem za nią, by ją zatrzymać i spojrzeć w jej pełne bólu oczy. Dziewczyna przyśpieszyła tempa i poleciała w ramiona Chad’a, z którym ostentacyjnie zaczęła się całować. Cały czas patrzyła na mnie i obserwowała cierpienie, którym parowałem. Zataczaliśmy znowu błędne koło. Czy my nie możemy kiedyś zmądrzeć? Czemu tak lubimy ranić? Czemu nie umiemy znaleźć sobie innej rozrywki? Ten świat tak pięknie oszalał, nieprawdaż?
„Wybacz” – wysłałem sms’a, ale nie oczekiwałem odpowiedzi, której i tak nie dostałem tamtego wieczora. Wyszedłem bez słowa pożegnania. Karmen najwyraźniej znalazła sobie nowego towarzysza, ponieważ nie próbowała się dowiedzieć gdzie się podziałem. Straciłem już nawet alternatywę do życia.
Przez trzy dni siedziałem w domu. Być może robiłem z siebie ofiarę, ale nie miałem nawet ochoty przebierać się z pidżamy. Nie miałem siły na rutynową higienę, wolałem przytulać się do mojej poduszki i kierować do swojej osoby najgorsze wyzwiska. Leżałem w łóżku i udawałem człowieka-roślinę. Jednym z objawów mojej słabości był histeryczny płacz na podłodze, który wyzbył ze mnie trochę negatywnych emocji. Po uspokojeniu się udałem się do kuchni. Od dwóch dni nic nie jadłem, przegrałem wojnę z żołądkiem.
„Jutro o 11 masz próbę, opanuj się i wróć do świata.” – powtarzałem sobie całą sobotę.
- Jeremy jesteś już w naszym garażu? – zadzwoniłem do przyjaciela, by uniknąć nieprzyjemnej sytuacji.
- Tak, czekamy na Ciebie.
- Jestem już blisko. – rozłączyłem się i odetchnąłem z ulgą. Zwolniłem, gdyż od kilku minut znajdowałem się na tej ulicy.
- Hej. – powiedziała ozięble, otwierając drzwi od garażu.
- Siema młody. – poklepał mnie po ramieniu Worm.
- Cześć wam.
Usiedliśmy na starych kartonach po meblach. Jeremy poruszył temat Karmen, nie miałem ochoty o niej rozmawiać, więc zbywałem jego pytania krótkimi zdaniami. Przyjaciel od razu zrozumiał, że nie chciałem dyskutować o mojej nowej/byłej dziewczynie. Nie wiedziałem nawet czy jesteśmy razem czy nie. Nie mamy po kilka lat, by pytać się siebie „czy ze sobą chodzimy”.
- To co, pokażecie mi ten numer, który miałem podrasować?
- Jasne. – powiedzieliśmy chórem. Fajnie, że chociaż w tym się zgodziliśmy…
Z pozoru optymistyczna i romantyczna ballada, zamieniła się w smęty. Nawet muzyka nie umiała udźwignąć naszych beznadziejnych humorów…
- Ej, coś się stało? Zaśpiewałaś na odwal, a Ty zrobiłeś z tego jakąś melodię na pogrzeb… Czy ja o czymś nie wiem? – skomentował nasz występ Jeremy.
- Nie. – ponownie powiedzieliśmy razem.
- A może jednak? Mnie nie da się okłamać, poza tym nie lubię gdy jestem wyłączony z jakiś problemów. Przecież rozwiązujemy je razem… Pamiętacie? – pokiwaliśmy głowami na jego słowa.
Drzwi garażu ponownie się uchyliły, ujrzałem Karmen pędzącą w moją stronę. Rzuciła mi się na szyję i zaczęła wymachiwać jakimś podarunkiem przed oczami.
- Skąd wiedziałaś, że mamy próbę? – zapytałem zaskoczony.
- Nieważne, chciałam ci zrekompensować, że długo się nie widzieliśmy. – zostawiła na moim policzku ślad soczystej czerwonej szminki. Kątem oka spostrzegłem, że Hayley wychodzi z garażu.
- Fajnie, że przyjechałaś. – objąłem ją z całych sił w pasie i podniosłem do góry. – Tęskniłem.
Hayley
Dziewczyna działała mi na nerwy. Może Farro miał rację, nazywając mnie egoistką i egocentryczką? Myślałam, że wszystko kręciło się wokół mnie i nie pozwalałam mojemu przyjacielowi na odrobinę szczęścia. Czy znajdzie się ktoś, kto mnie skarci jakimś batem i wybije tę toksynę? Błagam na kolanach…
- Hayley, to chyba nie najlepszy pomysł siedzieć na tym zimnym głazie… wilka złapiesz. – powiedział troskliwie Jeremy.- Co się dzieje? Bo wiem, że coś niedobrego się stało. Proszę, chociaż ty mnie nie okłamuj.
- Czemu jestem taka beznadziejna? – postawiłam pytanie, na które nie umiałam sama sobie odpowiedzieć.
- Co ty pieprzysz, jesteś niesamowitą osobą, jak każdy masz prawo do błędów. Dlaczego nie chcesz powiedzieć jakich? Byłoby mi dużo łatwiej coś poradzić…
- Między mną a Chad’em się psuje, niszczy nas rutyna. Wszystko na pozór jest wspaniałe, udajemy wielką miłość, która powoli wygasa… - wymyśliłam jeden z najbardziej realnych problemów.- Dodatkowo z Taylorem się posprzeczałam. Nie umiem niczego naprawić, bo od razu wszystko się pieprzy. Wiesz, tak jak domino, układasz je, ale nawet najmniejszy błąd tyle cię kosztuje, że po kilku nieudanych próbach tracisz nadzieję na lepsze jutro… To cholernie boli.
- Nie warto zwalać winę tylko na siebie… a ty tak robisz. – objął mnie ramieniem. – W związku wszystkim się dzieli, niekoniecznie matematycznie na pół, ale nie bierze się odpowiedzialności samemu. A Taylorowi przejdzie… on nie umie się gniewać, szczególnie na ciebie.
- Ale nie rozumiesz... trafiłam w najczulszy jego punkt. Zachowałam się jak egoistka. A co jeśli odejdzie z zespołu…? To nie była zwyczajna sprzeczka. – opowiedziałam ogólnikowo o moich problemach.
- To pozwolimy odejść lub zgodzimy się na przerwę. Nie możemy go zatrzymać na siłę… Słuchaj, ja cię nigdy nie opuszczę, nigdy. Damy radę. Jeśli będziesz miała odwagę porozmawiać o tym, ale z konkretami to wal, przyjadę nawet o 4 w nocy. – przytulił mnie jeszcze mocniej. – Dotarło? – spojrzał mi głęboko w oczy, by upewnić się, że mu ufam. Pokiwałam głową. – Wrócimy? – chwycił moją dłoń i zaprowadził do garażu jak za czasów dzieciństwa robił to mój ojciec, mimo, że mama dawno wzięła z nim rozwód.
Najlepszą taktykę, jaką mogłam sobie obrać, było olewanie dwójki i ich czułości. Na pozór zachowywałam się normalnie, ale w moim sercu odbywały się krwawe bitwy, którymi przestałam dowodzić. Wszystko powoli wymykało się tam spod kontroli, ale nie było tego widać na zewnątrz. „IDEALNIE, panno Willliams.” – powiedziałam do siebie.
- Ej, naprawdę muszę wracać. – mruczała do ucha York’a. – Umówiłam się z organizatorami koncertów. Przez ciebie mogę stracić robotę i zaufanie. – wyjaśniła.
- Nie idź. Mam gdzieś twoją robotę, nie musisz pracować.
Rzygam tęczą, niech ktoś da mi papierową torbę, bym mogła to zrobić w miarę dyskretnie. Nikt nie chce mi ulżyć w cierpieniu? Szkoda…
- Już mnie nie ma! – wymknęła mu się i znikła za drzwiami.
Rozległ się dzwonek telefonu Jeremy’ego.
- Kath, zaraz wracam. – wraz z jego wyjściem, poczułam, że granica mojego wewnętrznego bezpieczeństwa niebezpiecznie się przesunęła.
- Więc kiedy się do mnie odezwiesz? – Taylor spróbował przełamać pierwsze lody. – Czy w ogóle zamierzasz to zrobić?
Milczałam chwilę, bo nie umiałam wydusić z siebie żadnego słowa. Po chwili poczułam przypływ mocy psychicznej i wyjąkałam:
- Przepraszam. Zachowuję się jak jakaś suka, nie? – Tay pokiwał głową i uniósł kąciki ust do góry. – Nie pozwalam ci na spotykanie się z Karmen, a sama nie jestem fair, bo mam Chad’a. To wszystko jest takie chore. Nie rozumiem niczego… Czemu to wszystko jest takie skomplikowane?!
- Nie wiem… Może dlatego, że nie powinno to mieć miejsca?
Rozmowę przerwał nam Jeremy, który oznajmił, że mamy zaproszenie od Kath na piknik przy złamanym drzewie koło rzeki.
Podrasowaliśmy piosenkę, którą napisałem z Hayley. Opowiada o miłości współczesnych nastolatków, którzy muszą uciekać od świata, który za wszelką cenę próbuję ich zniszczyć. Piosenka nie miała tytułu. Hayley w swoim notesiku zapisała riffy. Zorientowałam się, że początki wersów na przemian zaczynały się pierwszymi literami naszych imion.
- Od razu lepiej. – uśmiechnął się mój przyszywany, starszy brat.
Jeremy zaczął bawić się na swoim basie, powoli dołączaliśmy do niego. Pod nosem mruczałam słowa zrozumiałe w stu procentach tylko dla mnie.
And, the spark never lit up a fire
Though we tried and tried and tried
The wind came through your lungs
A hurricane from your tongue
Though we tried and tried and tried
The wind came through your lungs
A hurricane from your tongue
Kolejna piosenka była jak katharsis – oczyszczenie się z tego całego zakumulowanego kurzu, który nie pozwalał na jasne myślenie i patrzenie. Została tylko pozytywna energia. No dobrze… może troszeczkę tej złej. Ale wyeliminowanie tych szczątków jak na razie było awykonalne.
- Podoba mi się. – krzyknął radośnie Jeremy. – Czytacie mi w myślach.
Trochę zgłodnieliśmy, więc z ochotą posililiśmy się nad rzeką kanapkami, sporządzonymi przez dziewczynę Jeremy’ego.
Próbowałam przeskoczyć rzekę, trzymając się gałęzi. Niestety moja sprawność fizyczna nie pozwoliła na to i wszystko zakończyło się fiaskiem. Wleciałam do zimnej i brudnej wody.
- Aaa!!! Lodowata! – krzycząc, przyleciałam na koc do moich przyjaciół.
- Skąd ja to znam… - rzucił Taylor wyraźną aluzją w moją stronę. – Trzymaj moją kurtkę jeansową. Uśmiechnęłam się do siebie w myślach.
No comments:
Post a Comment