Thursday, March 8, 2012

7. How do we always end up hurt fire?

Z okazji dnia kobiet, chciałabym płci pięknej życzyć wszystkiego najlepszego. Szczególne pozdrowienia dla Epicamy, którą nazwałam dziś Gomez. Ejj, nie bądź zła! Po prostu rozgryzałam twoje ksywy :D

Soundtrack:


Taylor
- Jakie masz plany na tę noc? – zapytała z zaciekawieniem nieznajoma.
- W sumie żadnych… - odparłem, będąc zawiedziony wizjami, w których nie ma Hayley.
- A czemu taki ton głosu? Narzucam się?
- Skądże. Akurat alienowałem się. Miło , że ktoś postanowił to zmienić.
- Cieszę się. – na te słowa otworzyłem oczy i podniosłem się. Dostrzegłem jeden z najsłodszych uśmiechów na  całej kuli ziemskiej. Karmen była filigranową brunetką o zielonych oczach. Delikatne fale opadały na jej wąskie ramiona. Moją uwagę przykuły szczególnie duże, pełne usta, podkreślone czerwoną szminką.  Zza rozpiętej kurtki zauważyłem bluzkę z Guns N’ Roses. Zbeształem się w myślach za chęć pocałowania jej. Była moim ideałem piękna zewnętrznego.
- Też lubię. – odwzajemniłem uśmiech dziewczyny.
- Przyjechałam na motorze...i tak się składa, że mam ochotę na małą przejażdżkę, z Tobą. – pięknie zaakcentowała dwa ostatnie słowa, które nie pozwalały mi na odmówienie.
-  Myślę, że mogę. – powiedziałem radośnie. - No to idziemy? –podałem jej rękę, by mogła wstać z zimnego gruntu.
Rozejrzałem się wokoło, by po raz ostatni tego dnia zarejestrować twarz mojej Hayley. Nigdzie jej jednak było. No cóż… trudno.
Przeskoczyliśmy przez drewniane ogrodzenie, za którym stał czerwony harley Karmen, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie.
- Nie mów, że sama go tak odpicowałaś? – zapytałem z niedowierzaniem. Mogę sobie rękę uciąć, że miałem otwarte usta tak szeroko, że byłbym w stanie zmieścić w buzi 3 kg ziemniaków.
- No niestety sama, u mnie w rodzinie nikt się tym nie interesuje.
- A chłopak?
- Nie mam chłopaka?
- Jak to możliwe?
- Najwyraźniej przy bliższym poznaniu dużo tracę.
- Nie gadaj…
- Oj Taylor, przekonasz się. Łap. – podała mi kask. – Wskakuj i trzymaj się mnie mocno, nawet jeśli będę mówić wkurwiające rzeczy. Szanuj swoje życie.
- Ok, będę. – usiadłem za nią i ścisnąłem ją jak najmocniej umiałem. Nie chciałem nic mówić, ale po raz pierwszy będę jechał na harley’u. Wolałem się nie przyznawać… Nie przed taką pięknością. Poczułem motylki w brzuchu i zastrzyk adrenaliny. Silnik odpalony, brunetka wcisnęła gaz i pognaliśmy w nieznane. Jechaliśmy z zagrażającą życiu prędkością.
- Wiesz gdzie zmierzamy? – zadałem pytanie, które zżerało moją ciekawość od kilku chwil.
- Jeśli twoja dziewczyna nie będzie miała nic przeciwko, to do mnie. – wychwyciłem poprzerywane słowa przez wiatr i skleiłem w dosyć prawdopodobne zdanie.
- Myślę, że nie będzie miała, bo jej nie mam.
- To możliwe?
- Wiesz, tracę przy bliższym poznaniu. – zaśmialiśmy się głośno.
Włosy Karmen falowały na wietrze, więc postanowiłem schować się w nich. Pachniały czekoladowymi papierosami. Oparłem głowę o jej plecy i zacząłem myśleć o dzisiejszej nocy.
O tej porze każda ulica wydawała się identyczna. Neonowe szyldy przyciągały klientów, którzy prowadzili nocny tryb życia. Na chodniku przy jednym z barów, było confetti, które zwiastowało jedną ze stylizowanych imprez, które miały swój cykl po Nashville. W powietrzu unosił się uderzający zapach rozkopanej ziemi.
Nagle zaczęła zwalniać i kierować się w jedną z leśnych uliczek. Nie wiedziałem o co chodzi…
- Co ty robisz?
- No jedziemy do mnie? – odpowiedziała z sarkastycznym tonem.
- Mieszkasz w lesie?!
- Tak, mam domek w środku tego lasu. – odpowiedziała poważnie, co dało mi do zrozumienia, że mówi prawdę. -  Na co dzień mieszkam w L.A. a tutaj przyjeżdżam, by odpocząć od wielkiego świata. Chyba nie muszę Ci tego tłumaczyć…
Zatrzymaliśmy się przy domku, który swoją zabudową przypominał ośrodki wypoczynkowe na Alasce. Był wykonany z ciemnego drewna, które idealnie komponowało się z soczystą czerwienią dwuspadowego dachu.
- Czuję się jak na Alasce.- Karmen zachichotała na moje slowa i złapała mnie za rękę.
- Musisz iść za mną, bo możesz wpaść w zamaskowaną pułapkę.
- Chyba nie rozumiem….
- Dodatkowe zabezpieczenie domu. – wyjaśniła dziewczyna.
- Aha… - powiedziałem zmieszany. – Może też to wypróbuję. – uniosłem kąciki ust do góry.
Karmen zwinnym ruchem przekręciła klucz w zamku i gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Moim oczom ujrzały się ręcznie rzeźbione meble, które zachwyciły mnie swoim przepychem.
- Kobieto, jak tu jest pięknie! – wykrzyczałem, kręcąc się w kółko.
- Herbata, kawa a może coś mocniejszego? – zapytała z sąsiadującego pomieszczenia, którym zapewne była kuchnia.
-  Herbata.
- W porządku, w takim razie ja też. – powiedziała Karmen, która po chwili zjawiła się ponownie w korytarzu, który ciągle podziwiałem.
- Może pójdźmy do stołu, co? – posłała mi cudowny uśmiech. Poszedłem za nią i usiadłem blisko. - Więc?
- Więc?
- Co zamierzamy dzisiaj robić, noc jeszcze młoda… - oznajmiła moja nowa znajoma.
- Nie mam zielonego pojęcia. A jakie są możliwości?
- Nie ma żadnych ograniczeń.
Gadaliśmy do rana, poznawaliśmy się nawzajem. Okazało się, ze z tą dziewczyną łączyło mnie więcej niż przypuszczałem. Opowiedziałem jej nawet o najbardziej kompromitujących historiach z mojego życia. Nawet nie pamiętam momentu, w którym staliśmy się senni. Kiedy obudziłem się, leżeliśmy na podłodze. Głowa Karmen była na moich łydkach. Nie chciałem jej budzić, więc postanowiłem być w bezruchu tak długo, aż się obudzi. Sięgnąłem do kieszeni po telefon i zobaczyłem powiadomienie o 4 nowych wiadomościach. Trzy od Hayley, jedna od mamy. Na pierwszy ogień idzie mama, ją dużo łatwiej zrozumieć.
„Synku, pamiętaj u urodzinach wuja, złóż mu życzenia.” Na śmierć zapomniałem o zbliżających się okrągłych sześćdziesiątych urodzinach Wuja Alberta…
No to teraz pora na Hayley:
Pierwsza: „Gdzie jesteś?”
Druga: „ Gdzie ty się podziewasz? Potrzebuję Cię.”
Trzecia: „Wiem, że to głupie i infantylne, ale chyba nie umiem mówić ci o moich uczuciach, dużo łatwiej mi o nich pisać. Nigdy ci wprost  nie wypowiedziałam tych dwóch magicznych słów, ale obiecuję, że to zrobię. Tęsknię<3”
Nacisnąłem na odpowiedz i naskrobałem: „Dzisiaj się widzimy na imprezie urodzinowej Chada, też tęsknie, kruszynko. Powinienem być po 21.” – wysłane, mimowolnie się uśmiechnąłem. Chłopak Sponge postanowił dzień wcześniej wyprawić swoje b-day party. Hayley przejęła na siebie obowiązki organizacyjne. Nie mogę się doczekać efektu finalnego.
- Do kogo się tak szczerzysz? – zapytała przeciągają się Karmen.
- Do przyjaciółki, przypomina mi o dzisiejszej imprezie w L.A. A kiedy ty wracasz do Wielkiego Świata?
- Dzisiaj, polecimy razem.
- Jak miło. – skomentowałem. – Tylko, że nic nie mam ze sobą… Musimy zajechać do mnie.
- Nie ma problemu. Jak chcesz, to weź prysznic. Czuj się jak u siebie.
- To nie ma sensu, moje ubrania są obłocone. Muszę się już zbierać, by zdążyć na samolot, który mam o 12. Nie mogę się spóźnić.
- Taylor… spokojnie, daj mi 20 minut i będziemy w drodze do twojego domu. – dziewczyna podeszła do mnie i pocałowała  w prawy policzek. – I jak? Lepiej?
- Przepraszam, po prostu nie lubię się spóźniać. – też ją pocałowałem.
Karmen nie była gołosłowna, po 20 minutach znajdowaliśmy się w jej stylowym garbusie. Jechaliśmy niecałe 30 minut. Gdy dotarliśmy na miejsce, powiedziałem dziewczynie, żeby zorganizowała sobie wycieczkę po moim domu, kiedy będę brał prysznic. Spakowałem w podręczną torbę szczoteczkę i pastę do zębów, sweterek, bluzkę oraz moje ulubione spodnie. „Portfel jest, ubrania również, bilet także, prezent w bocznej kieszonce… chyba wszystko.” – powiedziałem do siebie.
- Czyli możemy już jechać?... jesteś szybki. – zza progu wychyliła się brunetka.
- Tak. – odpowiedziałem, po czym Karmen niespodziewanie zaczęła się do mnie kierować, przytuliła mnie. Objąłem ją mocno i uniosłem do góry. – Fajnie było cię poznać.
- Też cię polubiłam York. – usta Karmen ewidentnie szukały moich. Odwróciłem głowę, by zasygnalizować brak chęci na jakiekolwiek czułości z jej strony.
- To chyba nie najlepszy moment…
- Przepraszam, nie bądź zły. –w jej głos wkradła się chrypka. – Czasami nie myślę.
Nigdy nie byłem miłośnikiem lotów, ale przynajmniej w samolocie znajdowałem czas na rzeczy, na które normalnie nie mogłem sobie pozwolić. To była pora na lekturę i odpoczynek od wszystkich toksycznych myśli, które zamieszkały w moim umyśle. Jad szeleścił i szantażował mnie pokusami. Czemu ona pojawiła się teraz? Nie mogła wtedy, kiedy bym zbudował wystarczająco trwały fundament z Hayley? Nie rozumiem Cię Boże. Wiesz, że cechuje mnie kruchość. Wierzę, że gdzieś moja słabość, będzie moją siłą.* Jeśli nie, zginę.
O 1950wylądowaliśmy w Los Angeles. Miasto przywitało nas ostrymi kroplami deszczu. Twarz Karmen błyszczała w świetle ulicznych lamp. Nasze oczy kochały się. Straciłem panowanie.
- Tędy będzie szybciej do taksówek. – pokierowała mnie. Wsadziliśmy bagaże i usiedliśmy razem na tyle samochodu.
- Pojedz ze mną na imprezę. – zaproponowałem. – Chłopak mojej przyjaciółki Hayley urządza niezłą posiadówę.
- To chyba nie najlepszy czas, Taylor.
- Słaba zagrywka, Karmen. – pocałowałem ją w policzek.
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia, proszę pana. Niech stracę.
Dom Chad’a znajduje się samych obrzeżach Los Angeles. W tych godzinach strasznie trudno o szybki dojazd do celu.  Dwadzieścia minut zamienia się w godzinę. Samochody tworzyły migocącą wstążkę, którą bardzo ciężko przerwać. Z tęsknoty do Hayley stukałem palcami o szybę, po której spływały nieregularnymi ścieżkami krople deszczu.
„Jestem już blisko.”  - oznajmiłem Williams. Nastał moment, w którym oboje byliśmy rozerwani między dwoma osobami. Karmen bez mojego pozwolenia wkradła się do mojego serca i duszy.
- Siedemdziesiąt sześć dolarów. – wymamrotał taksówkarz w podeszłym wieku. Wyjąłem portfel i zapłaciłem należną gotówkę.
- Miłej nocy. – powiedziałem, zatrzaskując drzwi  żółtego checkera.
Zapukałem w potężne drzwi, oklejone naklejkami zespołów punkowych. Chad otworzył nam drzwi i zaprosił nas do środka.
- Super, że jesteście. Rozgośćcie się. – powiedział uśmiechnięty. – Ja muszę lecieć do kuchni i dokończyć przyrządzanie dania głównego. Jest moc, mówię wam!
Karmen złapała moje ręce i zachęciła do tańca. Rozbrzmiała melodia Crystal Castles „Doe Deer”. Psychodeliczny charakter piosenki wprowadził mnie w ukochany tumiwisizm.** Dziewczyna przygryzła dolną wargę i anielskim spojrzeniem błagała o więcej.
- Czy to czas? – zapytała, kłócąc się z głośną muzyką i migocącą, lustrzaną kulą dyskotekową.
To było głupie, ale chciałem pokazać Sponge, że jest mi strasznie ciężko z nią dzielić. Kiedy oderwałem się od ust mojej nowej kochanki, ujrzałem Hayley, która wlepiała się w nas z zapuchniętymi oczami.


 ___________
*Myśl zaczerpnięta z piosenki Paramore. Cytat, który pomaga mi w życiu. Cytat, który nieraz uratował moją duszę.
**olewaczy stosunek do wszystkiego.


No comments:

Post a Comment