Soundtrack
Hayley
Musiałam działać na dwa fronty, czułam się jakbym od nowa poznawała swoje uczucia. Uciekałam od mojego chłopaka, by spędzić czas z moim realnym a nie literackim Tristanem. Moje zmysły płonęły, a on podlewał moje ciało benzyną. Nie wystarczało mu moje szaleństwo. Mogę przysiąc , że i tak byliśmy w tym oględni.
Jednogłośnie zdecydowaliśmy, że najlepszym miejscem na tatuaż będą okolice obojczyka. Z jednej strony było to nierozsądne, bo ból był nieziemski, a z drugiej kruchość bijąca od niego symbolizowała naszą, perfekcyjną miłość. Taylor dodał napis „Never forget”.
- Teraz mnie nigdy nie zapomnisz. – odrzekł.
- Nigdy nie próbowałabym tego zrobić, zacznijmy od tego. – skomentowałam jego wypowiedź.
- Możesz mi coś obiecać? – spojrzał na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami.
- Postaram się.
- Ale możesz?
- Nie chcę złamać obietnicy, jaśli okażę się to być zbyt trudne.
- Nigdy nie przestaniemy się przyjaźnić? Nie zniósłbym kolejnej utraty najlepszego przyjaciela. Mark, Zac. Nie wyznaję zasady „do trzech razy sztuka”…
- Nie pozwolę na to. – uściskałam go i musnęłam wargami po jego nowej dziarze. – Udało się nam.
Długie stanie bez górnej części garderoby, podczas gdy było 10oC, nie było dobrym pomysłem. Kiedy miałam zamiar sięgnąć po bluzkę, usłyszałam otwieranie bramy od stodoły. York momentalnie złapał mnie za nadgarstek i ukryliśmy się za wielkimi beczkami. Wszystko było takie filmowe. Nikt z nas nigdy nie planował być scenarzystą, więc nie wiedzieliśmy co robić, co wypada uczynić. Nasze ubrania zostały na ziemi koło stolika. Przez szparę spostrzegłam Jeremy’ego i Kathryn, którzy najwyraźniej chcieli urozmaicić swoje życie intymne i odhaczyć pozycję „na sianie”. Niestety nie jest mi do śmiechu, gdyż zostawiliśmy najbardziej charakterystyczne ubrania w naszych garderobach. „No tak, w każdej damsko-męskiej przyjaźni uczy się praktycznie anatomii odmiennej płci. To takie zrozumiałe.” – westchnęłam sama do siebie.
- Shh. – przyłożył palec do moich ust.
Chwila zastanowienia i sięgnęłam po telefon i napisałam Taylorowi o swoim pomyśle: „Nie wiem jak ty, ale wystarczy mi to co widzę, napiszę Jeremy’emu smsa, żebyśmy spotkali się przy ognisku, ok? Mam nadzieję, że nie zauważą mojej bluzki, twojej koszuli… i płaszczy” . Przyjaciel pokiwał głową. Po chwili usłyszałam dźwięk wiadomości. Zobaczyłam, ze para zrezygnowała z przyjemności i powoli udawała się do wyjścia. Spojrzałam na Taylora z ulgą w oczach. „Boże, błagam, niech się nie odwracają, nie proszę o wiele.” – pomyślałam. Znając ironię losu, zaraz stanie się odwrotnie.
- A już myślałam, że wpadniemy… - powiedziałam.
- Zamiast mówić, to się ubieraj. Musimy ich jakoś wyprzedzić.
Błyskawicznie nałożyliśmy swoje zguby na siebie i pobiegliśmy do centrum imprezy. Dochodziła godzina 23. Po podwórku zaczęły już latać butelki, a odpadki jedzenia dekorowały trawnik ciotki Mark’a. Prędko wtopiliśmy się w tłum i zaczęliśmy łazić od jednego miejsca do drugiego.
Zauważyłam Chada, który rozmawiał z jakąś nieznajomą dla mnie dziewczyną. Posłałam mu uśmiech, a on gestem ręki nakazał mi podejść do nich.
- Gdzie się podziewałaś tyle? Chciałbym ci przedstawić Karmen. Karmen, Hayley – moja dziewczyna, Hayley, Karmen – nowa menadżerka NFG.
- Hej, bardzo mi miło. – podałam dłoń dziewczynie.
- Mi też.
- Szukałem cię, nagle zniknęłaś mi z oczu. – powiedział z przejęciem w głosie. Czasami mam wrażenie, że dba i boi się o mnie aż nadto. Mógłby czasami wybuchnąć i powiedzieć, że to nazywa się bolesne ponoszenie konsekwencji. Ze stoickim pokojem ratował mi interes i dzielił wszystkie trudy na pół.
- Spacerowałam z Taylorem i go pocieszałam. – lekko skłamałam.
- Coś się stało, skarbie? Może będę w stanie jakoś pomóc?
- Nie sądzę, zakochał się niewłaściwie. Nie ma żadnych środków na to. – opowiedziałam w skrócie fałszywą historię ukochanemu.
- No to rzeczywiście nie ma żadnej rady, czas leczy rany. Mam nadzieję, ze wszystko się ułoży. A kto to taki?
- Nie znasz jej, poznał ją przypadkowo na jakimś koncercie… Pisali ze sobą, ale on chce czegoś więcej, a ona myśli tylko o przyjaźni. Rozumiesz… -„ Hayley, nie pogub się w tym wszystkim, zapisz sobie to w jakimś notatniku.” poradziłam sama sobie. – Nie wiem dlaczego on ma takiego pecha do dziewczyn…
- Pójdę do chłopaków. – przerwała nam rozmowę Karmen. – Potem się odnajdziemy. Gilbert pokiwał głową i odwrócił się ponownie w moją stronę. Ponownie okazał swoje zrozumienie wzrokiem. Przytulał mnie nim i dawał najlepsze pod słońcem ukojenie.
- Masz ochotę na kawałek pizzy?
- To chyba pytanie retoryczne. Gdzie jest?!
Mój brzuszek zmieścił dzisiejszego wieczora tylko 5 kawałków tego przysmaku. Myślę, że mogłabym startować w konkursie na jedzenie pizzy na czas. Na pewno stałabym na podium. Chyba tylko ja wierze w możliwości mojego żołądka, bo większość osób widząc zawartość mojego talerza, wątpi we mnie i w niego.
Nagle zobaczyłam fajerwerki, które atakowały niebo. Na przemian leciały czerwone z niebieskimi. Tworzyły cudowne wzory, które swoją rytmicznością ujęły mnie za serce. Ten dzień był doskonały. Czemu nie może trwać wiecznie? Czemu?! Ale i tak dziękowałam Bogu, że się zdarzył.
- O nie, zaraz chyba będzie padać… - zdążył powiedzieć Chad, przed grzmotem pioruna.
- Nieważne… i tak jest cudownie. – oznajmiłam.
Wolałam nie podawać tych najważniejszych powodów wyjątkowości tego wieczoru. Zachowam to dla siebie.
Taylor
To takie niewiarygodne! Ten dzień toczy się tak jak go zaplanowałem. Hayley zgodziła się zrobić tatuaż, który stopniowo będę poprawiał, by mieć go do końca życia. Chcę fotografować go każdego roku i stworzyć album z myślą o tym permanentnym podarunku. Sponge jest moim promykiem, „najchętniej zamknąłbym ją w klatce, bo kocham na nią patrzeć”.* Wers tej piosenki dokładnie ukazuje moje odczucia. Chciałbym ją mieć tylko dla siebie, egoistycznie być szczęśliwym i móc wystawić środkowy palec światu oraz pokazać innym, że liczy się urzeczywistnianie swoich marzeń. Nie możemy sami stawać się przeszkodami.
Williams zawsze rozganiała złe myśli i fokusowała mój umysł na dobrych aspektach. W encyklopediach naszych umysłów definiują ten stan jako miłość. Dziwny jest… taki zaprzeczający prawom fizyki i wszystkim normom. UNOSZĘ SIĘ NAD POWIERZCHNIĄ ZIEMI.
Nie wiedziałem tylko, jak długa potrwa ta chora sytuacja. Jak długo wytrzymam, jak długo ona wytrzyma, jak długo my wytrzymamy. Może zabrniemy za daleko i stracimy wszystko? A może staniemy się jak rozbitkowie na bezludnej wyspie i przestaniemy się martwić o cokolwiek? Będziemy żyć dla siebie, ludzie staną się jak ocean, z ich istnieniem się pogodzimy, to my będziemy w stanie więcej uczynić. Oni będą tylko biernie działać, a to za mało by nas zniszczyć…
Podszedłem do ławeczki przy ognisku, gdzie siedział Jeremy z Kath. Głośno chichotali, pewnie Worms sypał żartami z rękawa.
- Cześć. – powiedziałem, po czym usiadłem na ziemi. Chwyciłem za kijek do smażenia kiełbasek, nabiłem mięso i zacząłem obserwować moją, przyszłą kolację. – Zgłodniałem trochę, a wy?
- Witaj Taylorku. – powiedziała radośnie kobieta mojego kumpla. – Już jedliśmy.
- Co tam, Red Beanie? Na twoim miejscu porozglądałbym się, wbiło kilka spoko dziewczyn. Przydałoby się zmienić twój status. – poklepał mnie po ramieniu i posłał z wysokości uśmiech zachęcający do działań.
- Nie, nieeee… Nie mam dziś nastroju i ochoty na „podrywy” i inne zaloty.
- Ojojoj… - pokiwał palcem Davis. – Niedobrze, niedobrze…
- Jak dla kogo.
„Delektowałem się” kawałkiem równomiernie przypieczonej kiełbasy oraz wymieniałem ze sobą myśli. Czułem, że każda komórka mojego ciała tęskni za Rudą. Niestety nie mogłem sprawić, aby wszyscy zniknęli, a została tylko ona.
Niespodziewanie zrobiło się głośniej, ludzie zaczęli biegać i piszczeć. Siedziałem i rozglądałem się jak totalnie skołowany człowiek. Ufo wylądowało czy co? Dostawa pizzy?
- BITWA WODNA! – usłyszałem głośno rzucone hasło przez Jacob’a, kolegi z zespołu Mark’a. Brunet latał z wężem ogrodowym jak poparzony i oblewał biednych ludzi. Udało mu się nawet zgasić ognisko. Większość osób nie była w stanie odeprzeć ataku wodnego i była przemoknięta od pasa w górę.
Na podwórku zrobiło się błoto, któro utrudniało bieganie bez zaliczenia bliskiego kontaktu z ziemią. Dwójka zakochanych od razu poleciała do rozbawionej gromady dużych dzieci i zaczęła się taplać z nimi. Miałem wrażenie, że wszyscy pozamieniali się w potwory z bagien, których tak się bałem za czasów mojego dzieciństwa. Chris zawsze straszył mnie glinianymi kreacjami i wyskakiwał zza rogu domu. Jestem ciekawy jak nazywa się fobia przez błotem… Pewnie nawet nazwa jest odrażająca…
Odłożyłem patyk i udałem się do serca bitwy wodnej. Latałem między ludźmi jak opętany. Częstotliwość upadków była przerażająca. Podjęliśmy decyzję, że okładanie się bezpośrednio błotem sprawia dużo większą frajdę. Brudnymi pociskami celowałem zupełnie przypadkowo w niewinne ofiary. Mój bieg przypominał slalom między pachołkami, którymi byli ludzie. Zostałem trafiony kilkanaście razy, ale i tak miałem przewagę nad innymi. Z pola bitwy coraz więcej osób się wykruszało. Koniec wojny? Opadałem z sił, nigdy nie będę armatą. Zbyt wiele energii trzeba w to włożyć…
Byłem całkowicie brudny i mokry, leżałem na ziemi i wpatrywałem się w gwiazdy. Każda była wyjątkowa, każdą próbowałem nazwać. Zupełnie zapomniałem o tym, że potrzebowałem kąpieli i zmiany ubrań.
Jacob grał i śpiewał na gitarze. Wszyscy się uspokoili i nucili z nim największe przeboje ostatniego czasu. „Perfekcyjny akompaniament dla moich myśli.”- powiedziałem do siebie. Tupałem stopą w rytm piosenek i powolnymi ruchami głowy wczuwałem się w melodię.
Ni stąd, ni zowąd usłyszałem kroki, które zatrzymały się przede mną. Nie chciałem jednak otwierać oczu, by przekonać się, kto miał ochotę potowarzyszyć mi w leżeniu na zimnym gruncie. Tajemnicza osoba tak jak przewidywałem, położyła się obok.
- Hej Hayley. – powiedziałem w ciemno, kto inny mógłby być tak głupi i nie zając kolejki do „łazienki”, w której ludzie doprowadzali się do przyzwoitego stanu. No kto? Rekordzistka w niemyciu się na Warped Tour, czyli wokalistka Paramore! Proszę państwa, powitajcie ją gorąco!
- Moje imię to raczej Karmen. – poprawiła mnie tajemnicza postać.
Wszystko mi mówiło żeby się podnieść i ją zobaczyć, ale ziemia mnie chyba przywiązała niewidzialnymi sznurami do siebie. Powieki momentalnie stały się cięższe niż chwilę temu.
Pozostał mi chyba tylko zmysł dotyku, podałem jej rękę i odezwałem się:
No comments:
Post a Comment