Soundtrack
Chad
Byliśmy w trasie po Ameryce Południowej. Podczas gdy z chłopakami dogadywałem się wyśmienicie, to nie mogłem powiedzieć tego samego o moich relacjach z Hayley. Oddaliliśmy się od siebie, dziewczyna często nie odbierała ode mnie telefonów. Kiedy to już robiła, słodko przepraszała i nie umiałem jej nie wybaczyć. Miałem wrażenie, że przestaliśmy się sobą już fascynować.
Zapowiadał się kolejny taki sam wieczór, koncert a następnie after party. Supportował nas jeden z zaprzyjaźnionych bandów – Set Your Goals. Za jakieś 15 minut mieliśmy wbić na scenę, gdy nagle otrzymałem telefon od Taylor’a, w którym mówił, że wpadli razem z Hayley w tarapaty. Stałem wryty, kiedy chłopak nie pozwolił na kontynuowanie rozmowy. Próbowałem się z nim skontaktować, ale York cały czas odrzucał połączenia. Poprosiłem chłopaków, żeby wyjaśnili jakoś moją nieobecność fanom, byłem zbyt roztrzaskany emocjonalnie, by zagrać z uśmiechem na twarzy najbardziej energetyczne kawałki z setlisty.
Siedziałam za kulisami na skrzynce, w której pakowaliśmy perkusję. Wyświetlacz telefonu podświetlił się i ujrzałem magiczne „Taylor dzwoni”.
- Czemu nie odbierasz?! Co się dzieje? - momentalnie wstałem.
- Hayley ktoś porwał… - te słowa przyprawiły mnie o chwilowy brak tętna. – Chad jesteś tam…?
Teraz to ja musiałem się rozłączyć. Nerwowo chodziłem w kółko, zanim ochłonąłem i podjąłem jakąkolwiek decyzję. Zostawiłem na skrzyni krótki list do chłopaków, w którym napisałem: „Jadę do Franklin. Hayley zniknęła, nie umiem tutaj bezczynnie siedzieć. Muszę. Chad”.
Zadzwoniłem po taksówkę, która zawiozła mnie na dworzec. Pobiegłem do jednej z kas i kupiłem bilet do stolicy, by dostać się do najbliższego lotniska. Stałem w przejściu i nerwowo stukałem palcami o szybę. Starsza kobieta z przedziału obok kazała mi się uspokoić, bo właśnie próbowała się zdrzemnąć. Wsunąłem dłonie do kieszeni – to był chyba jedyny sposób, by jakoś je uspokoić.
O 7 rano byłem już w Nashville a o 7.40 we Franklin. Nie wiedziałem po co jadę pod jej dom, musiałem coś ze sobą zrobić a to było miejsce, w którym panował spokój. Kiedy taksówka zawiozła mnie pod jej posesję, na schodkach zauważyłem Taylor’a, który siedział wpatrzony w ziemię. Kiedy spostrzegł, że to ja, próbował okłamać, że mnie nie widzi. Nie chciałem się awanturować, usiadłem koło niego w milczeniu.
- Hej… - wymamrotał pod nosem.
- Cześć… - milczałem chwilę. – Gdzie wy byliście wczoraj, że…?
- Na obrzeżach miasta, a może nawet za jest opuszczony szpital psychiatryczny… Chodziliśmy sobie tam od czasu do czasu… Tylko wczoraj mieliśmy pecha.
- Człowieku? Ty słyszysz co mówisz? Czemu zabierałeś ją w takie miejsca? Wiedziałeś, że nie jest z nią najlepiej, powoli podnosiła się po waszej kłótni. Strasznie przeżyła tę ostrą wymianę zdań między wami…
- Przepraszam… - spojrzał mi prosto w oczy, po jego prawym policzku spływała łza.
Radiowóz policyjny zajechał pod dom Williams. Wysiadło z nich dwóch funkcjonariuszy, którzy zaczęli kierować się w naszą stronę.
- Dzień dobry. Dobrze, że panów zastaliśmy. Chcieliśmy trochę z panem Chad’em porozmawiać.
- Ze mną?
- Niech pan nie będzie zły, musimy wziąć pod uwagę różne scenariusze. Był pan wściekły na Hayley?
Patrzyłem się na nich głupkowatym wzrokiem, kompletnie nie wiedziałem do czego zmierzają.
- Nie rozumiem, za co niby? Jest moją dziewczyną, kocham ją.
Wyższy policjant zdjął czapkę z głowy i usiadł koło mnie. Podał mi kilka kartek, na których były wydrukowane jakieś rozmowy. Jak po nie sięgnąłem, mężczyzna oddalił je ode mnie.
- Niech Pan nie udaje, że Pan nie wie o co nam chodzi. Miał Pan dobry motyw, tylko, że to mało śmieszna gierka.
- Przepraszam, o co chodzi? Wróciłem z trasy specjalnie, nie wiem co się dzieje z kobietą mojego życia a panowie insynuują jakieś dziwne rzeczy. Nic nie rozumiem.
- Nie damy sobie wmówić, że Pan nie wiedział o zdradzie.
Wstałem i jedyne co byłem w stanie wykrzyczeć, było „Co?!”. Mężczyzna podał mi wcześniej zabrane kartki. Nie dowierzałem swoim oczom. Czytałem korespondencję smsową między Hayley a jednym z moich kumpli – Taylor’em. Nawet nie ukrywali się ze swoimi chorymi pragnieniami. Moja dziewczyna pisała mu, że nie może się doczekać, kiedy znowu ich ciała stworzą jedno a on pisał długie poematy, w którym opisywał smak jej ust. Słodko-chemiczne wiadomości na dobranoc. Moje serce zaczęło krwawić. Spojrzałem na przyjaciela, a on szybko schował twarz w rękach.
- Taylor… Co wy wyrabialiście? Czemu mi to zrobiliście?
Chłopak milczał.
- Co wy wtedy robiliście? Pieprzyłeś się z nią? Mieliście dziwne upodobania…
- Ja nigdy się z nią nie pieprzyłem… - spojrzał na mnie chłodno. – Jak już to się z nią kochałem.
Ponownie usiadłem na schodkach, koło York’a, który do niedawna był jednym z najrówniejszych facetów, jakich poznałem w życiu.
- Niech to szlag trafi! – wykrzyczałem w niebo. – Normalnie skopałbym ci tyłek, żebyś nie wstał, ale teraz liczy się dobro Hayley. Ona jest tu najważniejsza. I wiesz co? Pozwolę jej odejść… Ale jeśli wybierze mnie, nie pozwolę Ci się do niej zbliżyć, pożegnasz się z zespołem. Moja kobieta nie będzie przebywać z jakimś ćpunem.
- Nie biorę już, dla niej i dzięki niej.
- Nie bądź takim niepoprawnym romantykiem.. Zaraz znowu zaczniesz… Jesteś marną istotą.
- Słuchaj, próbowaliśmy walczyć z tym, ale to jest zbyt silne. Kocham ją bardziej niż przyjaciółkę, a ona mnie bardziej niż przyjaciela.
- Zaćpasz się na śmierć i tyle jej z ciebie pozostanie.
Atakowałem go i uderzałem w jego najsłabsze punkty. Chłopak powoli przestał się bronić. Cel osiągnięty, musiałem go złamać, musiałem się zemścić – przez niego mogłem stracić najważniejszą osobę w moim życiu.
Taylor
Kolejny dzień bez jakichkolwiek pozytywnych informacji. Kolejny dzień kiedy nie chce mi się oddychać. Tęcza po deszczu wydaje mi się być utrzymana w barwach achromatycznych, jest mi dalej niż bliżej do wszystkiego, dławię się tlenem, bo nie oddzielasz od niego zła całego świata.
Boże, zwróć mi ją. Umiem wymyślić poetycką modlitwę, mogę przejść po rozbitym szkle bosymi stopami, jestem w stanie odmówić sobie wszystkich przyjemności ciała, ale… Ale pozwól by kwitła w moim sercu jak najpiękniejsze kwiaty w ogrodzie. Nie chcę niczego więcej.
Czasami w nocy wychodzę, obserwuję pioruny, badam wgłębienia w asfalcie moimi nędznymi stopami. Szukam cię, ale odeszłaś, ktoś cię zabrał. Mówią mi, że niedługo wrócisz – wierzę, bo tylko to mi pozostało. Nie znam godzin, nie dbam o nie. Księżyc nic nie mówi, drzewa swoim szumieniem niczego nie przekazują. Myślałam, że natura jest inna niż ludzie. Byłem wręcz przekonany, że wskażą mi drogę do ciebie. Pudło. Czemu rozmawiam z tobą przez pośredników?!
Nie można wiecznie oszukiwać osoby, które się kocha. Postanowiłem po pięciu dniach poinformować fanów o zaistniałej sytuacji. Wielu z nich zaangażowało się w poszukiwania, pisali, że rozwieszają kartki, chodzą na dłuższe spacery po swojej okolicy. I robią wszystko co w ich mocy.
Oczywiście musiały się włączyć w to media, które poruszały ten temat w każdym możliwym dzienniku. Niektórzy nawet spekulowali, że zespół potrzebuję rozgłosu – po tych słowach, wyrzuciłem telewizor na śmietnik. Zbyt dużo podłości, kiedy człowiek cierpi – musiałem to wykreślić z dni, które mi jeszcze zostały.
- Dla mnie nic. – powiedziałem do kelnera, który nie zauważył mojego kręcenia głową.
- A może jednak byś coś zamówił? Ile jeszcze będzie głodował?
- Jeremy, daj mi spokój… Myślisz, że ja teraz się tym przejmuję?
- No to tylko kurczak dla mnie. – uśmiechnął się delikatnie.
- Codziennie chodzę do miejsc, które mi ją przypominają. Dzięki temu udaje mi się jakoś przetrwać. JAKOŚ. – moje oczy zaszkliły się. – Jest mi cholernie trudno.
- Przyśniła mi się dzisiejszej nocy. – podniosłem głowę na te słowa. – To na pewno był znak od niej. Ona żyje.
- Wierzę w to. – ledwo słyszalnie to wymamrotałem. – Coś mówiła?
- Że przeprasza, że się znowu spóźniła na próbę. Tym razem dwie godziny…
- Cała ona. – zaśmiałem się cicho. – Teraz też się spóźnia. Już dziewięć dób. Dzisiaj kolejna fałszywy alarm od jakiegoś fana. Byłem gotów wsiadać już w samolot.
Dostaliśmy zaproszenie na dni miasta Franklin. Przyjaciel długo mnie przekonywał, bym się tam wybrał. W końcu uległem, mogłem ulokować swoje myśli w kompletnie innym miejscu. Gorąco powitał nas tłum dzieciaków, którzy jeszcze chwilę temu grali w rozstawionych w trzech rzędach automatach do gier. Tyle słów wsparcia. Szczerze? Nie spodziewałem się tego, że wezmą na swoje barki tyle cierpienia. Zagraliśmy kilka country piosenek, a śpiewała Taylor – koleżanka Hayley z miasteczka. Gdy ludzie udali się na degustację potraw, dyskretnie zwialiśmy do domu. Moją wieczorną tradycją było chodzenie do miejsc, które razem odwiedzaliśmy z Hayley.
Wracałaś do mnie, w mojej głowie roiły się wizje, w których byłaś moją księżniczką. Może nie mieszkaliśmy w pałacu, ale w pięknych czterech kątach, gdzie cieszyliśmy się sobą.
Próbowałem, ciągle próbowałem cię znaleźć. Nie umiałem spać, więc szlajałem się bez celu po Franklin. Zasypiam z nadzieją, że tam gdzie jesteś ,jest ci dobrze.
Pewnego dnia w witrynie sklepu zobaczyłem jej zdjęcie z podpisem „poszukiwana” – nie będę przepraszać za to, że się rozkleiłem. Dotknąłem palcami jej włosów, które na tym zdjęciu przypominały bardziej blond niż rudy. Usiadłem na krawężniku. Przyglądałem się jak nadchodzi nowy dzień bez niej. Korony drzew kąpały się we wschodzie słońca, a ptaki zaczęły ćwierkać. Na horyzoncie nagle spostrzegłem postać o podobnej posturze co Hayley, w podartych ubraniach. Momentalnie wstałem i zacząłem biec w jej kierunku.
- Hayley! Hayley! – rozpromieniałem.
Dziewczyna nie zareagowała, tak jak chciałem. Szła ze spuszczoną głową. Zacząłem biec szybciej i szybciej.
- Hays!
Obraz zlał mi się, moje nogi nie prowadziły mnie dostatecznie szybko, jakbym chciał. Nadal szła, wlepiając swój wzrok w drogę.
Kiedy byłem dostatecznie blisko, dziewczyna uniosła głowę do góry. To nie była ona. To była jakaś nastolatka wracająca rano z imprezy. Spojrzała się na mnie głupkowatym wzrokiem. Chyba wpadłem jakąś paranoję… Zaczynam widzieć to, czego nie ma a to co chcę widzieć.
Podobną sytuację miałem dnia trzynastego, kiedy zabrałem moją małą kuzynkę do wesołego miasteczka. Obiecałem dalekiej ciotce zaopiekowanie się małą do południa. W tłumie wyhaczyłem dziewczynę bardzo podobną do Williams. Nieodpowiedzialnie zostawiłem małą w tłumie i zacząłem biec w jej kierunku. Kolejny zawód, kolejna szpila wbita w serce. Susie rozpłakała się, była bardzo przestraszona, że została sama, w końcu miała tylko cztery lata…
- Przepraszam cię, zobaczyłem kogoś… Nie powinienem cię zostawić. – wytarłem łzy z jej policzka. – Masz ochotę na watę cukrową? – uśmiechnęła się przez łzy i pokiwała głową burzliwych blond loków.
Czemu wkroczyłaś do moich snów i tańczysz w tej przepięknej sukni? Co to ma znaczyć? Jesteś tu czy tam? Odpowiedz chociaż na cześć moich pytań, które mówię głośno, leżąc na łóżku każdej nocy. Potem wstaję i wychodzę do miejsc, w których bywaliśmy. Ale cię tam nie ma. Co to ma znaczyć? Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy się ranić przez siebie nawzajem.
Sięgnąłem do szuflady po wroga, którego udało mi się pozbyć. Nie umiałem. Musiałem jakoś uciec. Może wizje będą bardziej realistyczne? Może wtedy odpowiesz mi, a nie będziesz kusisz swoją urodą. Nie wiem dlaczego tego nie wyrzuciłem, schowałem kilka sztuk pod pretekstem ćwiczenia silnej woli, której w tej chwili nie miałem. Obracałem w dłoniach szatański woreczek. Kilka minut wpatrywałem się w niego, zanim postanowiłem otworzyć. Sięgnąłem po lusterko, które należało do Hayley. Przejrzałem się w nim. Uroniłem łzę. Dotknąłem się po włosach, które lubiła rozczesywać swoimi idealnymi palcami. WIEM, NIE POWINIENEM NAWET O TYM MYŚLEĆ. Proszę, nie tańcz już. Zostaw to na potem. Usiadłem na podłodze koło swojego lóżka. Chwyciłem pudełko zapałek i odpaliłem jedną. Obserwowałem jak się pali, jak odchodzi. Zapaliłem ją ponownie, doszła do połowy zapałki i wydała na świat dym, który przybrał kształt kaligraficznej litery H. Dziękuję za kolejną porcję cierpienia. A może to karma? Ona była raniona, teraz ja. Tylko wkradł się jeden błąd – ona nie chciała mojego bólu. Chcę to zrozumieć, dlaczego nie mogę?!
No comments:
Post a Comment