Soundtrack:
MewithoutYou - The Cure For Pain
Taylor
Tak właśnie zaczęła się moja przygoda ze środkami odurzającymi. Odnaleźliśmy miłość w najgorszym z możliwych miejsc. Gdybym mógł porównać swoje życie do książki, to na pewno w przyszłości szybko te kartki przewertuję, a nawet je wyrwę z pamięci.Błogie tygodnie.
W blasku księżyca każdej nocy rozkoszowaliśmy się kolejnymi kreskami i strzałami. Kiedy większość ludzkości smacznie spała w swoich wygodnych łóżeczkach, my sięgaliśmy po coraz więcej zła.
z Jeremy’m spotkałem się wczoraj, z Hayley nie widziałem się już ponad półtora tygodnia. Szybko chciałem zwiać od mojego przyjaciela i udać się do Karmen, myślami byłem kompletnie gdzieś indziej, miałem nadzieję, że tego nie zauważył. Niewiele z tego co mówił zapamiętałem. Czy powinienem za siebie przepraszać?
Kiedy poznałem Karmen, nie przypuszczałem, że tak od niej uzależnię. Jestem pewien, że nie była to tylko fenyloetyloamina, która jest chemicznym aspektem miłości. Tak wmawiają nam uczeni, chcąc wytłumaczyć motylki w brzuchu. Nie rozumiem dlaczego na każde pytanie ludzie muszą znaleźć pytanie; to co jest nieznane i niezbadane dużo lepiej smakuje. Czy jestem samotny w tych sądach?
Umówiliśmy się dziś na obiad w czwórkę, miała być też Kathryn, ale jej przyjaciółka potrzebowała pilnie pomocy.
Przed wyjściem do restauracji, wciągnęliśmy ponownie to gówno. Karmen była wściekła, ze musiała się ze mną podzielić jedną działką; drugą zgubiła, gdy wracała z dworca ze spotkania ze znajomym dilerem. Wyżywała się na mnie cały ranek, musiałem spać na podłodze w salonie.
Weszliśmy do restauracji, powiesiłem beżowy, rozpinany sweterek Karmen na wieszak i poprowadziłem moją kochankę do stolika, przy którym już siedzieli moi przyjaciele.
- Siema! – powiedział wychylający się znad menu Jeremy. – Fajnie, że przyszłaś. – uśmiechnął się do mojej dziewczyny.
Usiedliśmy na narożniku kanapy. Zauważyłem, że Hayley zaczęła przyglądać się wrogo Karmen, mierzyła ją wzrokiem, mierzyła również moje dłonie, którą trzęsły się dużo bardziej niż zazwyczaj. Skierowała teraz swój radar na moje źrenice, zobaczyłem w jej oczach przerażenie i matczyną troskę. Zaprzeczyła głową i błagała, bym zaprzestał tej zabawy z życiem. Olewałem ją, w końcu to ona śpiewała, że najlepszym przyjacielem jest ignorancja.
Po obiedzie, Jeremy z Karmen pobiegli do automatu, w którym łowi się zabawki; był to najfajniejszy punkt wszystkich szkolnych wycieczek, postój na stacji benzynowej i szalone akcje bez nadzoru nauczycieli.
Uśmiechałem się do nich, nie umieli sobie poradzić z mechanizmem tej prostej łapki.
- Ona cię niszczy. – niespodziewanie odezwała się Hayley, która tępo wlepiała wzrok przed siebie.
- Mówisz tak, bo mi zazdrościsz szczęścia. Nie moja wina, że psuje ci się z Chad’em. – skomentowałem ozięble jej słowa, które mocno mnie dotknęły.
- Mówię tak, bo zaraz będziesz wrakiem człowieka.
- Słuchaj, nie proszę cię o żadne rady. Jesteś egoistką, nie pozwoliłaś mi na bycie szczęśliwym, kim ty w ogóle jesteś? Jesteś kimś ważnym dla mnie? Pomyliłem się co do ciebie, każdy ma prawo, nie?
Zauważyłem, że łzy napływają jej do oczu, chory mój umysł kazał mi dowalić jeszcze więcej cierpienia dla tej kruchej istoty. – Weź się uspokój, przecież my to przeszłość, nas w sumie nigdy nie było. Pomyłka spowodowana monotonią życia, ja sobie to wybaczyłem, a ty?
- No tak… Ja też. – schowała swoją twarz w dłoniach.
- Chodźcie do nas! – zawołał radośnie Jeremy.
Od tego dnia, nie rozmawiałem z Hayley więcej niż musiałem, głównie dyskutowaliśmy o sprawach zespołu. Mijaliśmy się, mówiliśmy sobie „cześć” tylko wtedy, kiedy byli świadkowie. Uśmiechaliśmy się do siebie i przytulaliśmy mocno. Robienie dobrego wrażenia na siłę, ukrywanie prawdy, ogólnie to z czego ludzkość jest znana. Nie muszę niczego tłumaczyć, w końcu każdy z nas jest tak samo skonstruowany, potrzebujemy życia w grupie i akceptacji. Żałosność kapie nam z ust, nikt tego nie podciera, brakuje nam sług.
Mieliśmy już 7 nowych piosenek, ostatnia z nich była o mnie. Wiedziałem, że Ruda musiała wylać z siebie nienawiść do mnie. Oj tam, ważne żeby ludziom się spodobała, nie musza wiedzieć o kim jest. Chociaż… znając ją, pewnie się wyżali na swoim żałosnym blogu.
Pewnego słonecznego dnia, umówiliśmy się na seans filmowy. Mieliśmy oglądać „Taken”, Hayley strasznie jarała się tym filmem i koniecznie chciała się podzielić ekscytacją. Powoli zauważałem, że wszyscy się jej podporządkowują, gdyby powiedziała, że skakanie w ogień sprawia jej przyjemność, miliony zrobiłyby to samo. Ślepa jest miłość fanów do swoich idoli, może tak gadam bo jestem po małej dawce prochów?
- Idę zrobić popcorn, co chcecie do picia? – zapytało bożyszcze nastolatków.
- Cola! – odparliśmy jednogłośnie z Jeremy’ym.
Usadowiliśmy się na wygodnej kanapie Wormsa. Panna Williams wsadziła płytę do dvd, wyświetliły się pierwsze napisy.
Wolę sobie nie wyobrażać, co może przezywać ojciec, który przysłuchuje się porwaniu swojej córki, która ma być sprzedana jako żywy towar. Były agent szuka rozwiązań, by ocalić swoje rodzone dziecko. Film trzymał mnie w napięciu, dobre kino. Dobrze, że dałem się namówić na oglądanie tej produkcji.
- Hayley zasnęła. – oznajmił szeptem Jeremy.
- Hayley, śpisz? – zapytałem, by się upewnić. Nie odpowiadała.
- Taylor, zanieś ją może do mojego pokoju, co? Nie będzie się tutaj męczyć.
- A ty nie możesz? Jesteś silniejszy.
- No właśnie o to chodzi, że chyba zwichnąłem lewą rękę. Nie pytaj jak… – spojrzałam błagalnym wzrokiem na przyjaciela. – Spadłem z drabiny, kiedy wykręcałem żarówkę. Nie musisz komentować…
Zacząłem się dławić ze śmiechu, wizja spadającego Wormsa poprawiła mi humor diametralnie.
- Shh, obudzisz ją, niech sobie pośpi, ostatnio była przybita cały czas. Nie mówiła ci co jest grane?
- Nie mam pojęcia co z nią się dzieje. – skłamałem. –Wezmę ją lepiej. – Jeremy pokiwał głową i zaczął uprzątać bałagan, który powstał z niewiadomych przyczyn.
Hayley
Poczułam, że ktoś mnie niesie na rękach, momentalnie wtuliłam się w tę osobę. Brakowało mi ostatnio nawet tych najmniejszych czułości, więc każda osoba, która mnie przytuliła czy dotknęła była moim wybawcą.
Kiedy mój zbawca położył mnie na wykrochmalonej pościeli, odważyłam się odtworzyć oczy. Ujrzałam Taylora, który delikatnie próbował się wyswobodzić z moich opresyjnych ramion.
Teraz albo nigdy.- przekonałam samą siebie w myślach, musnęłam moimi wargami o jego ciepłe usta. Spostrzegłam, że jego oczy płonęły gniewem, patrzył się na mnie z nieopisanie wielkim obrzydzeniem.
- Co ty wyprawiasz? Popierzyło cię do reszty?!
- Taylor, ja nie umiem bez ciebie funkcjonować, zabrałeś cząstkę mnie, zwróć mi ją.
- Weź się lecz, dziewczyno… - powiedział do mojego ucha, po czym wyszedł.
Łzy napłynęły mi do oczu. Przybrałam postać embrionu i wtuliłam swoją twarz w poduszkę, która stała po mojej stronie – pozwalała łzom na wsiąkanie do niej.
Mój świat był już porządną ruiną, byłam głupia mając nadzieję. Okrutność dawkowałeś mi jak sobie psychotropy. Nie rozumiałeś mnie, łatwiej było omijać i oszukiwać. Wiem, że ja też nie jestem bez winy, gdybym się odważyła przyznać przed sobą, że granie miłości do Chad’a nie ma sensu, byłabym teraz szczęśliwa w twoich ramionach, panie York. Ponownie proszę o baty, nie żałujcie, z całych sił skarćcie moje ciało.
Kiedy się obudziłam, poduszka była cała mokra, a Jeremy siedział na fotelu i czytał gazetę.
- Która jest godzina? – zapytałam, niezdarnie przekręcając się na drugi bok.
- Dwunasta dochodzi, ale śpij jeszcze, ostatnio chyba zapominałaś o tym.
- Nie, muszę wracać do siebie. Jest Taylor?
- Wrócił wczoraj do siebie. Hayley, co się dzieje? Chcę pomóc.
- Nic, wszystko jest wspaniałe. – wstałam z łóżka, lecz po chwili leżałam już na podłodze. Zaczęłam się histerycznie śmiać.
- Boję się o ciebie. – odrzekł troskliwe mój przyjaciel, pochylając się nade mną.
- Ja o siebie też. – wypiszczałam, zamieniając się ponownie w kulkę. Potrzebowałam na gwałt szczęścia. Jak bardzo byłam zdesperowana, by sięgnąć po najgorsze rozwiązania? Tego nie wiedziałam.
Mimo, że od wydania „Airplanes” minęło trochę czasu, piosenka nadal cieszyła się ogromnym sukcesem na listach przebojów. Bobby zaprosił mnie na czwartkowy występ, gdzie miałam zaśpiewać na żywo moją partię piosenki. Powiedział, że szykuje dla mnie małą niespodziankę, nie mogłam się doczekać tego wieczoru.
Otworzyłam drzwi od mojej szafy i przeglądałam ubrania, które byłyby odpowiednie na koncert. Znalazłam starą bluzkę z The Cranberries, ostatnio miałam ją na sobie z 3 lata temu. Zdjęłam z siebie górną cześć pidżamy, zapięłam zwinnie stanik i włożyłam ją na siebie. Przejrzałam się w lustrze i powiedziałam do siebie głośno: „Kiedyś będzie dobrze.”. Uniosłam do góry kąciki ust, które wydawały się być tak ciężkie jak stukilowe odważniki… ale najważniejsze, że udało mi się zmusić do czegoś.
- Witaj, moje rude maleństwo. – nastawił dłoń do piątki B.o.b.
- Siema frajerze! – wykrzyczałam, po czym przytuliłam się do o głowę wyższego przyjaciela.
- Co ty taka osowiała?
- Ja?! Skądże! – zaśmiałam się, by zmylić jego dobre przypuszczenia.
- Ech… nie zgadniesz kogo dziś zaprosiłem na występ!
- Mnie?
- Też. – popukał mnie po czole Bobby. – Eminem jest w garderobie, la la la.
- Co ty gadasz?! Naprawdę?! – stałam z otwartą buzią przez chwilę. – Zawsze marzyłam, żeby go poznać i z nim wystąpić. Wow, spełniasz moje marzenie!!! – ścisnęłam z całym sił kumpla.
- Kto się tak cieszy z mojej wizyty? – wychylił się zza rogu raper.
- Ja. – wyszczerzyłam zęby. – Ale nie bierz mnie za psychicznie zapatrzoną fankę, ok?
- Postaram się. Żółwik ludzie. Ta noc należy do nas. Poza tym, fajną muzę grasz z Paramore, mam kilka kawałków na Ipodzie.
- Naprawdę?!
- Nie, tylko żartuję. Naprawdę, naprawdę. „Mizbiz” to mistrzostwo, chyba wasz najlepszy kawałek.
- Wow, dzięki. – mogę przysiąc, że w tej chwili spaliłam raka. – Kiedy wchodzimy?
- Przy czwartym numerze, po „Fame”. – wyjaśnił gospodarz dzisiejszego występu.
Trzeci utwór „The Kids” dobiegał już końca, nerwowo uśmiechałam się do Marshall’a. Publiczność przywiała nas głośnymi okrzykami i donośnym klaskaniem. Wyłapałam nawet swoje imię.
- Dziękuję za zaproszenie! – powiedziałam do swojego mikrofonu. – B.o.b. spełnił moje marzenie, stoję na jednej scenie z Eminem’em. Podziękujcie razem ze mną temu mężczyźnie! – skierowałam „marchewkę” do tłumu.
Brakowało mi trasy i związanym z nią zamieszania, brakowało mi również dokładnego planu dnia, zapomnienia i promiennych uśmiechów ludzi, dla których jesteśmy ucieczką; którzy dla mnie są perfekcyjną ucieczką.
Po koncercie, B.o.b. wziął mnie na barana i wyniósł za kulisy. Kręciliśmy się w kółko i śmialiśmy z najbardziej błahych rzeczy.
- Wyrwałeś mnie ze złego humoru, dziękuję.
- A widzisz, ja rozpoznaję kłamców. Nie ma za co, służę do usług. – ucałował moją dłoń. – Ja tobie też dziękuję za przyjście, jesteś niesamowita na scenie.