Friday, June 15, 2012

24. You can't quit until you try


 Hej. Jednak zrezygnowałam z kilku wydarzeń. Lubię, gdy zostawia mnie się z pewnymi niewyjaśnionymi wątkami.

 Soundtrack

Hayley
Czasami powątpiewam w rzeczywistość. Przez dłuższy czas utrzymuje się moje szczęście, mimo, że nawiedzają mnie znowu wątpliwości. Moje dawne uczucia jakby się odradzały…ale nie mogłam zniszczyć tego o co walczyłam tak silnie. Pokazałabym dopiero jaką beznadziejną i bezwartościową istotą jestem. To takie śmieszne, że kochają się we mnie cztery osoby, a ja mimo swojej wielkiej miłości nadal rozważam kogoś innego niż Taylor’a…
Czemu festiwale skończyły się tak szybko? Błyskawiczne tempo albo to ja utonęłam w rozkosznych chwilach, zapominając o Bożym świecie.
Nerwowo zmieniałam płyty w moim gramofonie z Michael’em Jackson’em. Czekałam na Chad’a, z którym miałam wyjść na miasto. Mieliśmy po raz kolejny odbyć tę samą rozmowę. Kolejny raz miał mi wmawiać, że z nim wszystko w porządku, mimo iż wiedział, że zauważam jego cierpienie. W co my brniemy? Czekam już 50 minut, a nadal Cię nie ma. Wiesz, że w takich momentach odwiedzają mój umysł najgorsze wizje?
Dźwięk sms’a. Zerwałam się od razu z podłogi i pobiegłam do stoliczka, gdzie leżał mój telefon.
„Miałabyś ochotę się ze mną dzisiaj spotkać? Mój dom jest dla ciebie otwarty. Od Josh”
Pełna obaw i chorych myśli związanych z Chad’em pośpiesznie wyleciałam z domu i popędziłam w stronę pojazdu. Na fotelu obok rzuciłam torbę, z której wyleciały wszystkie dokumenty. Nie dbałam o to teraz. Spragniona gorzko-słodkiej powtórki udałam się w progi byłej, drugiej połówki serca.
- Cześć. – powiedział niepewnie. – Szybka jesteś.
- Nie miałam co robić w domu. – oznajmiłam, wchodząc do salonu. - Sam jesteś? – rozejrzałam się mało dyskretnie.
- Jak widać. – wzruszył ramionami.
- Więc… co będziemy robić?
- Nie mam zielonego pojęcia, jeśli mam być szczery…
- Josh, to nie ma sensu. Nie pomagaj w rujnowaniu mojego i Taylor’a szczęścia…. Nie rujnuj też własnego.
- Ale ja chciałem cię tak po przyjacielsku zaprosić do siebie… - odpowiedział nieco zmieszany.
- Przepraszam, chyba mam mętlik w głowie. – dałabym milion dolarów, że się spaliłam tzw. buraka.
Dosyć szybko zapomnieliśmy o minionej sytuacji i przesunęliśmy granicę swobody blisko. Coraz lżej było nam rozmawiać na tematy, które ostatnio poruszaliśmy kilka lat temu. Te ostatnie chwile w Paramore były bardzo toksyczne i nie życzę nikomu, by musiał na siłę przebywać z ludźmi, którzy zwyczajnie nie mają ochoty oglądać twojego oblicza.
Z nieodrywającymi się od twarzy uśmiechami, powędrowaliśmy na górę ze szklankami Coca-Coli. Nie ufając, swoim stopom, ostrożnie szłam po dizajnerskich schodach. Chłopak cały czas żartował, że czeka aż wyleję napój. Doniosłam go cały, żadna kropla nie poleciała na dywan.
Na ścianach było mnóstwo jego wspólnych zdjęć z Jenną. Zatrzymałam się na chwilę, by przyjrzeć się jednemu.
- Bardzo ładnie ze sobą wyglądacie. – uśmiechnęłam się do Josh’a. – To chyba było robione po weselu, prawda?
Pokiwał głową i wskazał na zdjęcie obok.
- A to nasze pierwsze zdjęcie, jakie sobie kiedykolwiek zrobiliśmy… Mam też gdzieś nasze… Ale to były czasy… Głupiej, młodzieńczej miłości. – zaśmiał się delikatnie.
- Znajdziesz gdzieś album?
Josh poleciał szybko do szafki ze stertą dokumentów. Wyrzucał co chwilę na podłogę jakieś teczki i albumy ze zdjęciami. Przeszukał po raz drugi aż nagle polecał do regału i wyjął kopertę.
- Tu są. – trzymał ją mocno. – Jesteś pewna?
- Tak.
Polecieliśmy biegiem na dach z poduszkami i ułożyliśmy sobie wygodne oparcia, by móc komfortowo przeglądać zdjęcia przypominające nam magiczną przeszłość. Po jakiś dziesięciu minutach oglądania obrazów Joshayley, Farro niepewnie położył na moim ramieniu swoją głową. Lekko zmieszana po całkiem poważnej walce z samą sobą, zrobiłam to samo.
- Głupi był powód naszego rozstania. Stwierdzam to z perspektywy czasu. – rzekł do mnie.
Milczałam, by niczego przypadkiem nie zainicjować. Josh podłapał przyczynę mojego zachowywania się. Zrobił to samo. Obserwowaliśmy samolot, który białym dymem przedzielał niebieską powierzchnię i wyznaczał niezrozumiałą granicę niebu.
Jakby na jakieś zawołanie, spojrzeliśmy na siebie. Nasze oczy nie umiały się oderwać od siebie i stała się chwila, której się tak bardzo obawiałam.  Ktoś chyba podsycał we mnie jakąś dziką i niezrozumiałą żądzę, bo nadal tkwiłam i robiłam to co jest zakazane dla naszej dwójki. Dłonie przyjaciela powędrowały na mój kark, na skórze pojawiła się dziwna gęsia skórka. A ja? Głupia ja robiłam to samo co ten świr, któremu było mało.
- Co my wyprawiamy? – oderwałam się od jego ust, jak jakaś uzależniona od  pocałunków.
Chyba Bóg odwiedził moje sercu znowu. Zdołałam przerwać to wszystko i rzuciłam się w stronę okna, którym weszliśmy. Pechowo się stało, że noga mi się poślizgnęła i poturlałam się po dachu. W ostatniej chwili złapałam się za wykończenie. Zwisałam jak skończona idiotka. Josh szybko zszedł do mnie i podał mi dłoń.
- Nie bądź taka, po prostu weź mnie za rękę. – zmarszczył czoło i spojrzał na mnie błagalnym wzorkiem. – Wiem, że nie chcesz skończyć na krzewie agrestu.
Po chwile wahania, podałam dłoń Farro, który wciągnął mnie z powrotem na górę.
- Głupia sytuacja… Po prostu zapomnijmy o niej. – rzucił żartobliwym tonem.

Taylor
Głośne pukanie do drzwi. Szybko poleciałem na dół, by otworzyć.
- Co się stało?! – zapytałam Hayley, która biegiem wleciała do środka. Płakała, a raczej kolokwialnie ryczała jak bóbr. Wydarła się na cały regulator. Miałem wrażenie, że szklanki wydaję bardzo wysokie dźwięki.
- Jestem taka beznadziejna… Nie zasługujesz na mnie. Jesteś najlepszym mężczyzną jakiego poznałam, a ja… Ja nie wiem czy ja jestem dobrą osobą. – powoli ściszała swoje krzyki.
- Gdybyś była złą osobą, nie lubiłbym cię. Sama tak pisałaś... Co się stało?
- Będąc z tobą, całowałam się z Chad’em, Karmen, Josh’em… Oni mnie jakoś zwodzą, a ja nie umiem sama sobie pomóc. –poprawiła włosy, które zasłaniały jej całą twarz. – Nie wiem… Nie chcę cię stracić…
- z Josh’em? O czym ty do mnie mówisz.?!– niechcący podniosłem ton głosu na tę kruszynę.
Dzwonek przerwał nam wymianę zdań. Był to listonosz. Dostałem kopertę do rąk z listem bez nadawcy.
- Od kogo to? – zapytała Ruda.
Pokręciłem głową i podałem jej rękę. Schowała ją za sobą, więc sam poszedłem w stronę kanapy. Zanim usiadłem, zdążyłem rozerwać papier i wyjąć beżową kartkę. Z ciekawości spojrzałem automatycznie na dół. To była Karmen. Dopiero później zwróciłem uwagę na adresatów. List był do NAS.
- To do nas… Przyjdź, proszę. Ja ci wszystko wybaczę… Tylko nie pozwól, byśmy siebie znowu opuścili…
- Ty przeczytaj, ty jesteś na nią odporny, odporny na wszystkich…
I tak zrobiłem. Oczom nie dowierzałem. Cóż za odważne słowa kreślone czarnym długopisem. Ta dziewczyna kompletnie zgłupiała. Nie dostając miłości odwzajemnionej, nie możemy targać się na swoje życie. A ona opisywała w tym liście dokładnie co chce zrobić.
- Ona chcę się zabić. – powiedziałem  krótko. – Pisze, że się umówiłyście, ale ty nie przyszłaś… Ej, co dzisiaj jest? Piątek?
Pokiwała głowę. Chodź, może zdążymy. Pociągnąłem ją bez zapytania za rękę i wybiegliśmy na dwór. Sięgnąłem po chusteczkę i wytarłem rozmazany tusz, który stworzył na cerze dziwaczne plamy. Wyrwała mi chusteczkę i zamazała moje policzki. Cały czas się we mnie wpatrywała, zanim odpaliła samochód. Zdjęła nasz znak miłości i podała mi go.
- Co ty robisz? Nie mówi, że…
- Daj mi to raz jeszcze. Zacznijmy bez skazy. – przerwała moje pytanie. – To nasza ostatnia próba? Bo ja się wykańczam tymi manipulacjami…
- Nikt nie zabierze nam naszego znaczenia.
Samochód odpalił. Pognaliśmy z niedozwoloną prędkości ą w kierunku latarni morskiej i dosyć niewysokiego klifu. Widziałem ją. Myślę, że ona też nas wyglądała. Ona dokładnie przemyślała każdą minutę. Jest nieobliczalna i chciała wziąć ze sobą na drugą stronę osobę, która powinna być tutaj. Nie wybaczę jej tego nigdy. Za same chęci tez powinno się karać.
- Poczekaj na mnie. – zawołałem za niebywale szybko mknącą Hayley. – Poczekaj.
- Nie wybaczę sobie, jeśli sobie coś zrobi…
Biegłem w odległości jakiś 30 metrów. Kiedy byliśmy już dostatecznie blisko, brunetka odwróciła się w naszym kierunku i zastopowała nas ręką.
- Nie możesz, nie…. Podaj mi rękę. – Ruda podniosła ton prawie do krzyku. – Nie bądź głupia.
Sięgnęła do kieszeni i podała dziewczynie kolejny skrawek papieru. Byłem kompletnie zdezorientowany tą sytuacją, nie wiedziałem co mam sądzić, czy zdarzyło się coś o czym nigdy się nie dowiem?
Była tchórzem, mimo, że zrobiła to co zamierzała. Tylko niedojrzali i nie doceniający drobiazgów ludzie odważyliby się na tak nierozsądny i dziecinny krok. Perfekcyjność tafli wody została przerwana. Być może jedno zmartwienie mniej, ale teraz tego tak nie odbierałem.
Williams lekko się wychyliła. Biegiem poleciała ścieżką pełną wystających konarów drzew. Mało co się nie zabiła, ale gnała dalej. Co mogłem innego uczynić jak postarać się o dogonienie jej?  Wskoczyła do wody, mimo, że nie umiała pływać.
- Co ty wyprawiasz? Utopisz się!
- Dam radę.
- Nie dasz, ja to zrobię! – krzyknąłem, a ona dalej znajdowała się jakieś 10 metrów od brzegu.
- Tracimy cenne sekundy, proszę.
Pobiegłem szybko w stronę Hayley, która wskazała mi jakieś miejsce. Żadnego ciała nie widziałem. Woda nie była najczystsza a od skałek odbijały się różne śmieci, które zostały tu wyrzucane z pobliskiego kempingu. Odgarniałem je. W moich dłoniach nagle znalazło się coś, co przypominało włosy. Spojrzałem na Sponge. Przyglądała mi się z daleka bardzo dokładnie. To była Karmen – źródło naszych nieszczęść. Wziąłem jej ciało na ramiona. Hayley poleciała na brzeg i naszykowała miejsce.
Zobaczyłem czy oddycha. Ledwo wyczuwalny puls. Nie wiem dlaczego starałem się jej pomóc, jeśli ona pragnęła mojej śmierci. Dziwna, człowiecza potrzeba ratowania innych.
- No zrób coś!!! – odezwała się rozhisteryzowana po dłuższej chwili Hayley. – Postaraj się bardziej!
Nie wiedziałem jak mam jej powiedzieć, że serce Karmen przestało bić. Będzie mnie obwiniała. Będzie siebie obwiniać. Nie wiem co oprócz starania się doprowadzenia jej do normalnego stanu robiła Hayley z jej osobą. Mam nadzieję, że nic… Cholera, jak to boli!
Pokręciłem głową i wziąłem jej pod swoją wystarczająco szybko, by się nie  zorientowała o mojej porcji czułości.
- To nie nasza wina. – pogłaskałem ją po mokrych włosach. -  Nasza miłość jest taka… nietypowa. Zauważyłaś? – poczułem jej ruch, więc kontynuowałem dalej. – Jest za duża jak na ziemski świat, więc wariujemy… Ale musimy dać radę, słyszysz?
Jeszcze nigdy mnie tak mocno nie złapała za rękę.



No comments:

Post a Comment