Wednesday, May 30, 2012

22. You can take my heart for a little trip

wcześniej dodane specjalnie dla tynki, która wyjeżdża. miłego tripu!
znowu mam koncert, sorry. coś te obiecane piątki się nie sprawdzają...

Soundtrack


Karmen
To takie okropne uczucie, kiedy twoja miłość zostaje odtrącona. Czasami trzeba zbyt mocno o coś walczyć, bo w innym wypadku stanie się jeszcze gorzej. Może nie powinnam była wykorzystywać Taylor’a, by zbliżyć się do Hayley. Myślę, że zakochałam się tez po części w nim, ale nie mogłam go przeprosić – wezwałby chyba jakąś brygadę antyterrorystyczną. Poza tym bardzo bliskie jest mi słowo duma.
W sumie nie powinniśmy żałować żadnej decyzji w naszym życiu, więc cofam tamte słowa. Chyba każdy mnie teraz nienawidził. Straciłam nawet zaufanie w pracy, kiedy dowiedzieli się, że lubię poprawiać sobie humor różnymi nielegalnymi środkami. Puk, puk! Słyszałam, że trzeba oddzielać życie prywatne od zawodowego. Były to jakieś kpiny.
Pewnie Hayley zrobi to samo, co Taylor. Ale gdy do niej nie pójdę, to się nie przekonam. Dowiedziałam się gdzie leży i udałam do niej. Dźwięk obcasów rozchodził się po całym korytarzu. Ludzie zerkali na mnie, jakbym była niezrównoważona psychicznie jak oni. Ignorowałam spojrzenia. Podbiegłam do jakiejś lekarki, która pewnie wiedziała do której sali mam pójść, by znaleźć tam Rudą.
- Przepraszam? – mój głos zatrzymał kobietę. – Wie pani, która sala to sala Hayley Williams? Szukam właśnie.
- A pani jest kimś z rodziny? – poprawiła swoje okulary i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jestem jej siostrą przyrodnią… Jej mama miała sporo mężów... – skłamałam, bo dobrze wiedziałam, że inaczej nie będę wpuszczona. Wiedziałam także o jej rodzinnej mydlanej operze.
- Trzydzieści cztery.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się.
Przy schodach minęłam Josh’a, który na szczęście nie wiedział kim jestem. Spojrzałam się na niego chłodno, a on odpowiedział mi tym samym. Trzydzieści jeden… Cholera! Trzydzieści sześć. Co za porąbana numeracja. Rozglądałam się uważnie za salą Sponge. Nigdy bym nie przypuszczała, że można tak dziwnie rozłożyć numery… Gratulacje dla rozwieszających. Przed wejściem, z nerwów straciłam równowagę na obcasach. Niepewnie uchyliłam drzwi i pozwoliłam sobie wejść do środka.
- Cześć. – powiedziałam i zaczęłam drżeć.
Nie chciałam, aby  powiedziała mi to, co jej powiedziałam w moim domu. Chciałam z nią zostać i porozmawiać specjalnie. W końcu między przyjaźnią a miłością jest cienka granica.
- Karmen?! Zapragnęłaś znowu mnie zranić…? Albo Taylor’a?
- Nie… - podeszłam bliżej, a Hayley zawinęła się w koc. – Zrozumiałam coś.
- Brawo. – powiedziała sarkastycznie. – Cieszę się, ale pójdź sobie. Nie mam ochoty z Tobą rozmawiać.
- Dasz się wyciągnąć na spacer? Bardzo chcę ci coś powiedzieć. Bardzo. – podkreśliłam.
- Nie.
- Proszę… Trzeba dawać ludziom szanse, by mogli coś naprawić.
- Po prostu wyjdź, tak naprawisz wszystko.
No to wyszłam. Super – przypuszczałam, że tak się rozwinie sytuacja. Rozpłakałam się i zaczęłam biec w kierunku wyjścia. Jakiś czterdziestoletni koleś zaczął mi się dziwnie przyglądać.
- I co się gapisz?! – wybuchłam i zaczęłam znowu biec.
Usłyszałam, że ktoś to również robi. Drobne i delikatne kroczki. Odwróciłam się. To była Hayley. Zatrzymał ją ten sam mężczyzna, ale ona wyrwała się mu i biegła  w moim kierunku. Zaczęłam intensywniej płakać. Pewnie wyglądałam jak panda z rozmazanym makijażem, ewentualnie jak Taylor Momsen.
- Chodźmy na ten spacer. – zatrzymała się przy mnie i zignorowała moje łzy.
Na dworze było szaro – wiosenna burza zbliżała się wielkimi krokami. Ogrodnik walczył z czasem i robił wszystko co w jego mocy, by wywiązać się jak z największej ilości obowiązków przypisanych na dzisiejszy dzień. A Hayley? Jak gdyby nic uśmiechała się do wszystkich i czekała, abym rozpoczęła rozmowę.
- Usiądziemy na ławce? – pokiwała na moją propozycję.
Sięgnęłam po paczkę papierosów. Wyciągnęłam jednego. Nerwowo przeszukiwałam zakamarki torby, by znaleźć zapałki. Ogień ledwo się nawet tlił, ponieważ było wietrzyście. Spojrzałam na dziewczynę i zapytałam:
- Chcesz jednego?
- Nie, nie palę. Poza tym tu nie można tego robić…
- Nigdy?
- Nigdy. – uśmiechnęła się nieco ironicznie. – Kiedyś jak byłam nastolatką, miałam może 12 lat,  „popalałam”, bo próbowałam być fajna na siłę… ale zrozumiałam, że „lepiej być nienawidzonym za to kim się jest , niż kochanym za to kim się nie jest.”. Wiesz, Kurt Cobain…
- Wiem, uwielbiam Nirvanę.
Zamilczałyśmy na trochę, a dokładnie na tyle ile zajęło mi wypalanie papierosa.
- Hayley… Nie jestem z tych, którym łatwo przychodzi przepraszanie… głupio wyszło, byłam trochę zdesperowana. Chciałam cię prosić, abyś zapomniała o tym i żebyśmy zaczęły się przyjaźnić. Spróbuję się odkochać. Bardzo mi na tobie zależy.
- Wiesz co… chyba jesteśmy z dwóch różnych światów… ale… w sumie… w sumie możemy spróbować się zakolegować. – powiedziała prawie bez jakikolwiek emocji.
- Jak Taylor się czuje?
- Dużo lepiej bez ciebie. Jest czysty. Kocha mnie. Odwiedza mnie. Jest ze mną. Wymieniłam najważniejsze. – zamknęła oczy i pozwoliła wiatrowi, by czarował jej włosy.
- Chyba rzucę szlugi i dragi. Myślisz, że będę wtedy fajna? – przerwałam jej magiczną chwilę.
- To nie tak działa. Będziesz zdrowsza, a czy fajniejsza… O tym trzeba się przekonać.
- Daj mi rękę. – zmieniłam temat. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco przestraszona. – Nie martw się, nic ci nie zrobię. – wyjaśniłam. Ostrożnie przybliżyła swoją dłoń do mojej. – Po prostu przetnij drugą. To nie zakład, ale chyba dobrze działasz na ludzi… - uśmiechnęłam się.

Hayley
- Chyba chcę wrócić do pokoju. Odprowadzisz mnie czy mam pójść sama?
- Naprawdę chcesz? Nie nudzi ci się tam? – obdarzyła mnie głupkowatą miną. – Zrób coś szalonego, coś co nigdy byś w swoim życiu nie zrobiła. Masz je jedno.
- Niby co? – tym razem ja ją obdarzyłam tępym wzrokiem. – Ty masz głupie pomysły… więc powiem: nie, dziękuję.
Właściwie nie rozumiałam po co się wróciłam, nie rozumiałam tego. Coś niewidzialnego ciągnęło mnie do tej dziewczyny. Czyżby jej gierki zaczęły działać i na mnie? Muszę być ostrożna. Próbuję poskładać zlepki przeróżnych emocji i wywróżyć z nich coś sensownego. Nic mi nie wychodzi.
Na górę wracałyśmy w milczeniu, żadna z nas nic nie powiedziała. Nie mogłam wydusić z siebie nawet durnej uwagi, tak jakby coś ścisnęło mnie za gardło. Pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Nie obróciłam się, by nie dawać wzrokiem Karmen jakichkolwiek zaproszeń. Dobrze by było, gdyby oddaliła się od nas na wieczność. Nie zamknęłam drzwi za sobą, bo to byłoby niegrzeczne. Wyczułam jej wahanie. Pachniało tak intensywnie jak świeżo wyjęte ciasto z  piekarnika, wahanie ciążyło powietrzu i nie pozwalało na swobodne docieranie do płuc człowieka. Usiadłam na fotelu. Nie podnosiłam głowy. Wzięłam do rąk gazetę, którą przyniosła mi pani Maria, bo zauważyła, że jest artykuł o naszym zespole. Udawałam, że ją czytam. Po dosyć długiej chwili, dziewczyna weszła do środka i przykucnęła koło mnie.
- Spotkamy się po twoim wyjściu? – spytała z nadzieją w oczach.
- Nie wiem… - chwyciła moją rękę w tej chwili.
Spostrzegłam, że sięgnęła również po długopis. Napisała na wewnętrznej stronie mojej dłoni miejsce spotkania i godzinę przyszłego spotkania.
- Będę czekać.
Poleciała do wyjścia. Nie dała mi nawet czasu, abym wymyśliła jakiś przekonywujący powód do odmówienia. Pewnie wiedziała, że tak zrobię.
To cholernie trudne przyznać się przed sobą, że coś zakazanego i nieodpowiedniego ci się podoba. Często przychodzą takie chwile, kiedy starasz sobie coś wmówić, by zapomnieć o prawdzie. Często uważasz, że ciebie to nie dotyczy, a jakieś zdarzenie było tylko debilnym wybrykiem. Tamten wymuszony pocałunek był całkiem przyjemny. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo nie umiem. Kilka razy o nim myślałam, kiedy siedziałam w piwnicy z biednymi ludźmi żegnającymi się z życiem. Karmen, zniknij, nie chcę twojej przyjaźni, chcę zapomnieć, że istniałaś.
Miałam już wychodzić. To był mój ostatni dzień. Praktycznie nie było widać ran, zostały tylko siniaki. Czułam się dziwnie i byłam nieproporcjonalnie silna, mając w objęciach Taylor’a, który przyszedł z różnymi gadżetami z mojej ulubionej bajki – ze Spongebob’em Kanciastoportym. Wszyscy przywitali mnie w moim domu z wielką radością. Na twarzy każdego malował się uśmiech, który był zaraźliwy dla  nawet największych ponuraków i pesymistów.
Na mini-przyjęcie przyszedł Jeremy, Kathryn, Dakotah, Chad, Taylor Swift,  Tegan, moje siostry i Jonathan. Moja mama przygotowała nam cudowne wypieki. Wszyscy mnie ściskali, nie miałam ochoty im przypominać o moim obolałym ciele.
Kiedy znajomi zajęli się śpiewaniem ogniskowych hitów i zajadaniem się hitami kulinarnymi idealnej pani domu rodziny Williams, wymknęłam się na chwilę, by ochłonąć od spojrzeń i pytań. Taylor poleciał za mną do domu i usprawiedliwił nas przygotowywaniem koktajlów i drinków.
 Otworzyłam lodówkę i wyjęłam wszystkie potrzebne soki i alkohole do przyrządzania kolorowych shotów. W progu stanął Taylor, który po uśmiechnięciu się, momentalnie zjawił się blisko mnie. Objął mnie za talię i kazał się wyręczyć. Zimnymi dłońmi, w których trzymał chwilę temu zmrożone butelki, na przekór dotknął moich bioder a ja szybko odskoczyłam od jego lodowatego objęcia.
W ramach zemsty, otworzyłam ponownie lodówkę i chwyciłam bitą śmietaną, które pięknym strumieniem zaczęła lecieć na włosy i twarz  York’a. Chłopak na marne bronił się, w bitwach na jedzenie zawsze wygrywałam. We wszystkim co jest związane z żarciem i kulinarnymi doznaniami zdobywam pierwsze miejsce. Bez większego trudu posadził mnie na blacie, odsuwając szklane kieliszki i kolorowe szklanki. Z łatwością przechwycił ode mnie słodką broń i skleił mi nią włosy. Próbowaliśmy pozbyć się bitej śmietany naszymi językami, które wykraczały poza granicę białych śladów dekoracyjnej słodkości.
Kiedy próbowałam zedrzeć z mojej miłości czerwoną koszulkę ze Starwarsów, ukradkiem spojrzałam w kierunku drzwi, gdzie stała Tegan z Chad’em. Dziewczyna patrzyła raz na mnie a raz na Gilbert’a. Totalnie ją zatkało, można było to wywnioskować po szeroko otwartych ustach i rękach, którymi objęła głowę.
- Przyszliśmy po ketchup i musztardę. – powiedział jak gdyby nic się nie stało. – Po lewej stronie, nie?
- Tak. – potwierdziłam nieco zmieszana miną koleżanki. – Właśnie zaczęliśmy robić drinki… - nieudolnie próbowałam zmienić temat.
Przyjaciel jak robot, bez żadnych uczuć, minął mnie i Taylor’a, wyjął potrzebne rzeczy i bez zadawania zbędnych pytać, wyszedł z powrotem na zewnątrz. Natomiast moja przyjaciółka stała i czekała na wyjaśnienia. Wiedziałam, że zanim jej nie opowiem długiej i wyczerpującej historii, to będzie tu tkwić do samej śmierci.
- Pomożesz nam? – zapytałam głupio. – Wyjąć kiwi i pokroić, jak myślisz?
- Czemu ty i Chad…
- Wszystko ma swój początek i koniec. Dziwna historia…
Taylor poprawił spodnie i umył twarz pod strumieniem wody z kranu. Milczał i zwalił na mnie streszczenie i przedstawienie samych najistotniejszych punktów dotyczących Tayley.  Ostatecznie wyszedł, by nam „nie przeszkadzać”.
- Przepraszam, że nic ci nie powiedziałam. Nie chciałam, by się to rozeszło. Prawie nikt o nas nie wie, oprócz Chad’a, Jeremy’ego, Dak i koleżanki Taylor’a. Przepraszam cię, musiałam siedzieć cicho… To trudny okres dla nas. – wyciągnęłam ręce na przeprosiny, dziewczyna odpowiedziała tym samym. Stałyśmy chwilę, stykając się za opuszki palców.
- Wow, nigdy nie sądziłam, że wejdziesz do tej samej rzeki. Ale wiesz, że cię i tak wspieram? Chad przy ognisku był trochę osowiały, nie wiedziałam o co chodzi, ale teraz wiem… Brakuje mu ciebie.
- On ciągle może liczyć na mnie. Ciągle dla niego jestem przyjaciółką i go nigdy nie opuszczę. – wyjaśniłam.
- Hayley… Nie takiej relacji on chce. Wiesz dobrze o tym. Kogo chcesz okłamać?  Przemyśl to jeszcze raz.
- Już dawno to zrobiłam.
Rozmowę przerwał mi dźwięk sms’a od jakiegoś nieznanego numeru. Tegan powiedziała, abym się nie krępowała i odebrała wiadomość.

No comments:

Post a Comment