Thursday, May 17, 2012

20. Don't lose hope! Even though you can't see it

Znowu wstawiam dzień wcześniej z powodu koncertu. Dziękuję za wszystkie głosy w konkursie paramore.pl. Postaram się wstawić więcej pochodzącej z tej samej serii na mojego prywatnego bloga. klik



Soundtrack
 The Veronicas- Heavily Broken

The Red Jumpsuit Apparatus - Don't Lose Hope



Taylor

Dziesiąty dzień. Deszczowo i pochmurnie.  Ale to nic… i tak wyszedłem z domu bez parasola. Kolejne alejki. Zaszedłem do naszej ulubionej piekarni, gdzie zajadaliśmy się najlepszymi wypiekami pana  Greg’a.
- Dzień dobry. – powiedziałam, gdy drzwi głośno trząsnęły, a dźwięk dzwoneczka rozszedł się po tym małym pomieszczeniu.
- Dzień dobry. – odpowiedział, czyszcząc blat. – Pan zamawiał tort kokosowy? Bo nikt po niego nie przychodzi, a miał się zjawić o 10.00.
- Tak. – skłamałem. – Przepraszam za spóźnienie.
Mężczyzna pomaszerował na zaplecze i opakował słodkość w piękne pop-artowe opakowanie. Podziękowałem i szybko wyszedłem. Usiadłem na ławeczce pod budynkiem. Położyłem koło siebie tort i oparłem głowę na niewidzialnej przyjaciółce. Minęła godzina czternasta trzydzieści. Ku mojemu zaskoczeniu przestało padać. Byłem cały przemoknięty, nie było na mnie suchej nitki. Podniosłem się. Ujrzałem po swojej prawej stronie Sponge. Przetarłem oczy. Teraz była po lewej. Po jednym mrugnięciu oka, leżała na drodze do piekarni. Po ułamku sekund fruwała w powietrzu, unosiła się do koron drzew. Za chwilę już była na dachu. Usiadłem na drodze i zacząłem krzyczeć.
- Czy wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna, uchylając drzwi. – Mogę w czymś pomóc? Co się stało?
- Nic. – zaczęło kręcić mi się w głowie.
- Taylor, no chodź za mną. – usłyszałem jej głos. – Pobiegnijmy tam, gdzie nie ma nienawiści. Pobiegnij ze mną. – nieprzytomny, obracałem głową we wszystkich możliwych kierunkach.
- Nie rób tego, proszę… - wymamrotałem.
- Co się dzieje? Wezwać pogotowie?
- Już idę, niee, ja tylko… Dziękuję za tort.
Nieporadnie szedłem uliczką otoczoną  kwitnącymi krzewami na różowo. Piasek na chodniku, który był rozsypany ze względu na remont, zaczął trzeszczeć pod butami. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą i widzą we mnie kogoś chorego psychicznie. A może nim byłem?
Zacząłem coraz baczniej przyglądać się nierównościom, by nie zmasakrować kokosowego tortu – ulubionego mojej miłości. Byłem coraz bliżej plaży nad jeziorem w Franklin. Moje kończyny same mnie do niego zaprowadziły. Poczułem kolejne wibracje telefonu, ale nie miałem ochoty żalić się po raz milionowy jak bardzo jest mi źle i pusto. Mówić jakim wrakiem jestem, jakim nieudacznikiem, jakim więźniem własnego losu( a może raczej swoich kretyńskich decyzji). Usiadłem na piasku, niedaleko mostu po którym spacerowali ludzie. Mały chłopczyk puścił w powietrze balon napełniony helem, radośnie wykrzykiwał do swojej mamy, która opierała się o barierkę z wyraźnym znudzeniem. Nie wiem dlaczego nie podzielała entuzjazmu swojego dziecka. Może dlatego, że dorośli widzą mniej powodów do uśmiechania się? Może zatarła im się granica pomiędzy szczęściem a cholernie nudnym obowiązkiem?
Przesiewałem piasek między dłońmi, które udawały, że są klepsydrą. Ptaki wirowały nad zwierciadłem wody. Czy to był taniec? Taniec? Nie, proszę… Rani mnie to słowo.
Wyprostowałem nogi, na jednej położyłem rękę, na której widniało mnóstwo wkłuć, którymi przez ostatnie dni się porządnie ratowałem. Ucieczka dla tchórzy. Wiem. Naprawdę zdaję sobie sprawę. Kiedy siedzieliśmy jakiś czas temu na tej plaży, wszystko było takie czyste, mimo trudności, z którymi musieliśmy się zmierzyć.
Poczułem na ramieniu czyjś dotyk. Ile razy mam prosić, wróć a nie wracaj. Karmisz mnie obrazami, w których sugerujesz, ze odeszłaś z tego gruntu, podpowiadasz mi, że stąpasz po jakimś bardziej idealnym, boskim. Nie, NIE.
Ręce zakryły mi szybko oczy.
- Dakotah? – powiedziałem ślepo, kierując się realiami.
- Nie głupku, Hayley.
Ujrzałem jej stęsknioną twarz.
- Nie, nie rób tego. Nie igraj, ja już mam dość. Wróć wreszcie.
Nawet nie pamiętałem co dzisiaj wziąłem, co mogło dać takiego kopa, by nie zniknęła w oddali, by tańczyć w przepięknej sukni. Dlaczego nadal się wpatrujesz we mnie?
A może tego wziąłem za dużo i jesteśmy razem w nieopisanej krainie?
Czemu nie odpowiadasz? Przepraszam, ja też milczę. Może dlatego, że nie wiem co się dzieje, bo kompletnie zgłupiałem.
- Jestem, nie chciałam wracać do domu, więc cię szukałam. – odpowiedziała po kilku minutach.
- Wiem, że to się nie dzieje naprawdę. Kolejny raz cię widzę i walczę z moim chorym umysłem. Ale to po raz pierwszy kiedy z tobą dłużej rozmawiam. Dziękuję za urozmaicenie. – dałem jej posmakować trochę ironii.
- Taylor, jestem. – przybliżyła swoją twarz do mojej. – To jawa, nie sen. Co mam zrobić, żebyś mi uwierzył?
Chciała mnie pocałować, ale się odsunąłem. Nie chciałem, by moje serce bardziej krwawiło.
Chyba zemdlałem, bo znajduję się właśnie na jakimś koncercie Paramore. Na każdej twarzy rysował się największy uśmiech, wszyscy rozkoszowali się muzyką. Była i ona. Byli i moje przyjaciele. Była normalność. Było życie. Wsłuchiwałem się w najpiękniejsze słowa, w najbardziej bliski ideału wokal, zawiesiłem oko na najwartościowszej kobiecie.
Chyba muszę się obudzić, ale nie wiem jak. Muszę tu tkwić, mimo, że jest tu bardzo przyjemnie. Gdzie są jakieś drzwi? Dziękuję za zaproszenie, ale chcę wyjść.
Myślisz, że znasz drogę? Myślisz, że uda ci się? Bo ja wierzę, bo ja czekam na ciebie….

Hayley
- Taylor, to ja… - wyszeptałam do chłopaka, który stracił przytomność.
Leżał na moim udzie. Gładziłam go po włosach. Czekałam aż się obudzi. Chciałam, aby mi uwierzył, że nie jestem kolejną chorą wizją mojej osoby.
- Nadal jesteś… - wymamrotał z półotwartymi powiekami. – Chyba kompletnie ześwirowałem, Hayley. Ciekawe co myślą przechodzące osoby.
- Nic nadzwyczajnego, Tays. Pocałuj mnie.
Nerwowo przejeżdżał palcami po mojej twarzy, krztusił się powietrzem, jakby nie dowierzał swojemu zmysłowi. Przez dłuższą chwilę przypatrywaliśmy się sobie, stykając się nosami.
- Zaczniesz od nowa ze mną chodzić na terapie? Znowu się w to wpakowałem. Bałem się, że strącę to co mam najważniejsze w życiu. Jak to możliwe, że siedzisz koło mnie?
Zaczęłam mu opowiadać szczegółowo o każdej chwili spędzonej z tymi psychopatami, którzy trzymali mnie w jakiejś piwnicy pełnej niewinnych ofiar. O tym, że o mały włos nie potraktowali mnie kwasem, bo się buntowałam przeciw rozkrojeniu żywcem szesnastoletniego chłopca. Mówiłam mu o nieludzkim traktowaniu tych spragnionych chorych rozrywek śmiertelników, którzy nie zawahali się przed najokrutniejszym czynem. Gdyby nie fakt, że nie zatrzasnęli drzwi, to bym już była na drugim świecie. Kilkakrotnie żegnałam się z życiem, kilka razy byłam na skraju załamania. Chłopak słuchał tych wszystkich historii z przerażoną miną. Przytulił mnie mocno, odskoczyłam i zajęczałam.
- Zbili mnie kilka razy, boli jeszcze… - wyjaśniłam mu dziwne zachowanie.
- Dzwoniłaś na policję?  Musimy zadzwonić do Chad’a, martwi się cholernie o Ciebie. – powiedział dziwnym tonem. - Odwołał całą trasę. Wszyscy ledwo śpią. Wszyscy się zamartwiają.
- Nie, chcę pobyć z tobą, nie chcę aby ktoś to przerywał. Nie on…
Chłopak nie słuchał mnie, sięgnął po telefon i wykręcił numer mojego byłego chłopaka.
- Chad, Hayley jest ze mną. – powiedział ze słyszalnie zaraźliwą nadzieją w głosie. - Daj spokój, chyba to nie jest najważniejsze… Zobaczymy co wybierze. Pewność może dużo zabić.
Byłam kompletnie zbita z tropu tą rozmową. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, które zaczęły dobijać się do mnie. Waliły, dudniły, krzyczały. Spojrzałam na York’a pytającą miną.
- Jakby Ci to powiedzieć… Trochę się pokomplikowało i to nie była moja wina…. Tak jakby…
-Taylor?!
- On wie o nas…
- Co?! CO?! Taylor… - zaczęło grzmieć w moim organizmie. – Jak to przyjął? Bardzo się wściekał? – zebrałam się na spokój.
Dowiedziałam się, że policjanci podejrzewali go o jakiś wkład w to porwanie. Podejrzewali, że wiedział o zdradzie. Cały czas drżał mi głos. Mogłam stracić Gilbert’a – jednego z najwspanialszych przyjaciół w moim życiu. Chciałam przygotować się, by przeprowadzić to w odpowiedni sposób, by wiedział, że zawsze może na mnie polegać. Chciałam mu uświadomić, że jest dla mnie ważny. Wszystko runęło. Nie wiedziałam na czym stoję.
Taylor delikatnie objął mnie ramieniem, przyglądaliśmy się powierzchni wody. Marzyłam o tej chwili od dawna. Brakowało mi jego kojących ramion.

Przyjaciel znalazł nas na plaży. Patrzył się ze łzami w oczach. Kiedy wstałam, wiatr intensywnie bawił się moimi włosami, które przysłaniały mi twarz.
- Nie odejdziesz ode mnie na zawsze, prawda? – zapytałam cicho.
- Nie wierzę, że mnie tak mocno zraniłaś…
-Chcę, abyśmy się przyjaźnili… Jesteś wspaniałym człowiekiem i zasługujesz na kogoś innego… Ja się zakochałam…. Chad. – podniósł głowę do góry. – Próbowałam nie kochać Taylor’a, ale nie umiałam…
- Czyli wybrałaś jego… Dlaczego…?
- Będziemy przyjaciółmi? – zadałam pytanie, bo nie usłyszałam odpowiedzi z jego ust.
- Kocham cię.
Chad postawił na swoim i kazał mi pojechać do szpitala i zostać z bandą ludzi, którzy myśleli, że pomogą mi w jakikolwiek sposób. Pomóc mógł mi Taylor i fakt, że utrzymałam przyjaźń z Gilbert’em. Miałam zostać jakieś 5 dni. Za długo o jakieś… 5? Wmawiali mi, że rozmowy wszystko załatwią, ale ja nie miałam ochoty tego robić, bo czułam się psychicznie dobrze, mimo, ze widziałam jak ludzie umierali na moich oczach w męczarniach. Ale oni ubzdurali sobie, że jest ze mną źle. Fizycznie nie było najlepiej, ale zasinienia i rany się zagoją.
- Przyniosłam panience czystą pidżamę. – powiedziała starsza kobieta.
Przewróciłam się na drugi bok, by ją zobaczyć.
- Bardzo Pani dziękuję. – uśmiechnęłam się.
- A czemu tu panienka jest, jeśli można wiedzieć? Panienka jest taka… normalna.
Wzruszyłam ramionami. Sama nie wiedziałam, po co muszę tu tkwić. Chciałam wrócić na próby do letnich festiwali. Kobieta zaczęła poprawiać doniczki na parapecie.
- Da się stąd jakoś uciec? – zapytałam, a kobieta momentalnie usiadła koło mnie.
- Nie radzę. Panienka będzie mieć kłopoty. Tylko kilka dni, czasami trzeba się pomęczyć. Pani doktor mówiła, że Panienka ma dziś terapię i musi być gotowa za pół godziny.
- Nie chcę tam iść, oni myślą, że ześwirowałam. Mam tylko koszmary, ale one kiedyś znikną.
- Dużo tak mówiło. W efekcie siedzą tu kilka lat.
Zobaczyłam za szybą Taylor’a. Uniosłam kąciki ust do góry. Chłopak przyniósł mi bukiet złożony z marchewek. Wstałam z łóżka . York otworzył drzwi i uniósł mnie do góry. Starsza kobieta dyskretnie wymknęła się, by nam nie przeszkadzać. Ścisnęłam go z całych sił i powiedziałam, że nie wypuszczę z moich objęć.
- Czemu oni myślą, że jest ze mną coś nie tak? Dam sobie radę bez nich.
- Ruda, daj spokój. Wyjdziesz niedługo. Będę cię odwiedzać. Jak wrócisz, to jedziemy na festiwale. Ćwiczyliśmy dzisiaj rano z chłopakami piosenki. Będzie super. Wszyscy fani się tak ucieszyli, że wróciłaś. Polska dla nas szykuje jakąś niespodziankę. W Czechach będziemy po raz pierwszy. Do tego gorąca Hiszpania! Żyć, nie umierać.
- Też się cieszę z tej trasy. – przybiłam piątkę.
Chłopak odprowadził mnie do gabinetu i zdradził, że udaje się po drobną niespodziankę dla mnie.
Nie wiedziałam jaką taktykę obrać, aby ci ludzie uwierzyli, że jest ze mną wszystko w porządku i żeby nie chcieli mnie przetrzymać na dłużej. Musiałam coś wymyślić.


No comments:

Post a Comment