Friday, March 23, 2012

9. When the wind blow her away...

 Soundtrack
 
The Kooks - Killing me
The Fray - She is

Hayley
Dwudziestego trzeciego marca byliśmy umówieni na wywiad z redaktorem lokalnego pisma rockowego. Najchętniej nie ruszałabym się z domu, ale każdy z nas musi się wywiązać z obowiązków i obietnic. Powoli zaczęłam się oswajać z harmonią. W „Małym Księciu” oswajanie było zdefiniowane jako stwarzanie więzi. Na tę chwilę jedyną moją obawą była ich kruchość. Porcelana może się schować przy mnie.
Pod budynkiem czasopisma NashvilleRocks czekali już na mnie moi przyjaciele.
- Jak długo? – zapytałam, dysząc ze zmęczenia szybkim tempem biegu.
Samochód zostawiłam trzy ulice przed, korek tam był nie do zniesienia.
- Eeee tam, mało się spóźniłaś. – machnął ręką Jeremy. -  25 minut.
- Przepraszam was najmocniej. Naprawdę pracuję nad tym... – parsknęli jednocześnie śmiechem na moje marne przeprosiny.
- Oberwie wam się kiedyś za te drwiny, obiecuję.
Worms chwycił za klamkę i objął funkcję przewodnika. Przechodziliśmy przez miliony korytarzy, mijaliśmy setki szarych i znudzonych twarzy, oglądaliśmy w biegu barwne oraz humorystyczne plakaty.
Taylor złapał moją machającą rękę i podgrzał temperaturę panująca w mojej duszy. Zganiłam go wzrokiem. Ostatnio moją powinnością za mojego mężczyznę było zaprzestawanie z igraniem losu.
Miła, starsza kobieta poprosiła nas o poczekanie na kanapie. Siedliśmy i wyciągnęliśmy kończyny przed siebie. Starałam się wlepić w wzrok w najbardziej błahy przedmiot w pomieszczeniu, lecz nie mogłam niczego namierzyć. Uśmiechałam się do każdej przechodzącej osoby, budując przy tym opinię zrównoważonej emocjonalnie. Chłopcy rozmawiali i żartowali z niedawno przeczytanego komiksu.
Kobieta ponownie podeszła do nas i poinformowała, że możemy już wejść do pokoju pana Evans’a.
- Dzień dobry. – powiedzieliśmy chórem.
– Siadajcie. – wskazał palcem na rozstawione specjalnie dla nas krzesła. – Co tam słychać?
- W porządku, świetnie się czujemy i mamy mnóstwo pomysłów. – pochwalił się Taylor.
- Chyba od razu zabieramy się za wywiad, nie? Żeby nie marnować waszego czasu, poza tym goni nas termin. Artykuł ma wyjść w przyszłym tygodniu.
-  Nie ma sprawy. – kiwnęli na moje słowa przyjaciele.
- Pracujecie nad czwartym albumem studyjnym. Czy nie uważacie, że jesteście słabsi po odejściu braci? Hayley, głównie ty z Josh’em zajmowaliście się pisaniem utworów.
- Tak, ostatnio napisaliśmy piosenkę na nasz nowy krążek. Odejście braci na pewno na nas wpłynęło , ale myślę, że powinniśmy traktować to zdarzenie jak wierzący człowiek traktuje próbę Bożą. Do niedawna wszystko było postawione pod znakiem zapytania, a nasza przyszłość spędzała nam sen z powiek. Teraz jestem spokojna. Wiesz, nie nauczysz się latać, jeśli stoisz na krawędzi.*Jeśli nie wiesz, to Taylor i Jeremy są równie zdolni co Josh i myślę, że pozytywnie zaskoczą fanów swoim wzmożonym pisaniem piosenek.
- Nie myślałaś kiedykolwiek nad tym, że ich zawiedziecie? Że nie takie Paramore pokochali? Dużo osób się od was odwróciło. – powiedział pewnym głosem redaktor.
- Bardzo nam miło, że są prowadzone jakiekolwiek statystyki. – odpowiedziałam ironicznie. – Jeżeli człowiek nie jest w stanie zrozumieć, że zespół się rozwija, ewoluuje i życie go zmusza do podjęcia niektórych decyzji, to chyba nigdy nie był fanem.
- Dostajemy bardzo dużo wsparcia od ludzi z całego globu. Czujemy, że to dla nich musimy wytrwać w tym całym cierpieniu ze strony mediów. – dopełnił moją wypowiedzieć Taylor.
- Dokładnie tak, jesteśmy zdeterminowani do działania. – uśmiechnęłam się do Taylora.
- Czy nie przeszkadza wam to, że główną uwagę skupia Hayley? Nie czujecie się na pewien sposób odtrąceni?
- Nieee, skądże. Nasza Sponge jest bardzo inspirującą osobą i wiele się od niej nauczyłem. Jest moim wzorem do naśladowania. Ludzie czerpią od niej inspiracje i „kradną” siłę do tworzenia. Szczerze? Czuję się nawet lepiej, że jesteśmy trochę na uboczu tych komercyjnych spraw. Serca fanów to kompletnie inny świat. To nam wystarcza. –odrzekł Jeremy.
- A ty Hayley, czego ostatnio się nauczyłaś od chłopaków? - po tym pytaniu zarejestrowałam szybsze bicie serca i pogłębienie oddechów.
- Nauczyłam się wytrwałości i wyrzeczeń na rzecz przyjaźni. Teraz wiem, że nic nam nie grozi. Kocham tę dwójkę ponad życie i cieszę się, że ich spotkałam. Dziękuję im, że razem spełniamy marzenia. Na nowo nauczyli mnie dźwigania problemów. – przytuliłam ich do siebie i pocałowałam w policzek.
Gawędziliśmy jeszcze godzinę. Redaktor zadawał nam coraz bardziej uszczypliwe pytania, ale nie daliśmy się żadnym złamać. Przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie próbują na siłę nas zagiąć, pokazać, że jesteśmy marnym zespołem; udowodnić, że nasze marzenia są bezsensowne. Krytyka najbardziej mnie motywuje do działania, chcę wtedy pokazać wrogom, że nie ma nic niemożliwego, wystarczy wiara.
- Zgłodniałem. – zaalarmował Jeremy po wyjściu z redakcji. – Gdzie wbijamy na żarełko?
- Może tam? – wskazał palcem Tay.
- Będę pierwsza! – krzyknęłam i zaczęłam biec w okolicę knajpki.
- Nie ma mowy, moja droga! – spychał mnie na boki Jeremy, po czym wyraźnie wyprzedził.
- To nie fair. – stanęłam na środku dwupasmowej, mało ruchliwej ulicy. – Nie bawię się tak z wami, oszukujecie… - założyłam ręce.
- My? My nie umiemy oszukiwać. – podbiegł w moją stronę York i wziął mnie na barana.
- Ach, księżniczka, zapomniałem. – Jeremy zaczął drwić ze mnie. – Dobrze, że jestem daleko, bo byś mnie postrzeliła swoją dumą i fochem.
Kiedy weszliśmy do środka, poczułam uderzający smród starych i zapomnianych petów w popielniczkach ustawionych na jaskrawo różowym parapecie. W pomieszczeniu panował półmrok. Ściany były drewniane, lecz w tym świetle nie byłam w stanie określić jego dokładnej barwy. Otępiale wpatrywałam się w menu powieszone nad barem i czytałam nazwy dań, które nic mi nie mówiły. Bezsłowne mijanie się wzrokami z barmanem, rozpraszało mój apetyt. Był to mężczyzna średniego wzrostu, blondyn. Jego sylwetkę oświetlała żałośnie powieszona jarzeniowa lampa. Patrzył się na mnie bezwstydnym wzrokiem, jakby zachęcał do zgrzeszenia. Zrobiło mi się niedobrze, więc nie zamówiłam niczego.
Kiedy Jeremy wyszedł do toalety, Taylor położył swoją dłoń na mojej, która nerwowo tańczyła po stole.
- Słuchaj, widzę twoją niepewność. Nigdzie się stąd nie ruszam, nawet nie myśl o tym. Wszystko jest cholernie trudne, ale damy radę to udźwignąć, rozumiesz? Trzeba brać krzyż na każdy dzień. Tak? My, Paramore, to nie stanie się jakąś fikcją…
Człowieku, przyprawiasz mnie o arytmię serca. Opuszkami palców dałam mu do zrozumienia, że prawidłowo odczytałam jego słowa; że wyłapałam je perfekcyjnie tak jak zawodowi policjanci chwytają największych zbrodniarzy.
Po obiedzie rozstaliśmy się. Jeremy umówiony był z kumplem na kręgle a Taylor z Karmen na randkę/”randkę”. Kiedy dotarłam do swojego samochodu, poczułam, że łzy wytyczają po moim policzku ścieżki. Hmm, rozkleiłam się po słowach Taylora. Czułam tą charakterystyczną wściekłość, kiedy to ona z nim przebywała.
Wykręciłam jeden z najczęściej wybieranych przeze mnie numerów.
- Halo?
-Czemu cię nie ma, kiedy cię najbardziej potrzebuję? Kurewsko bardzo cię potrzebuję! Nie wiem co się ze mną dzieje, ale to nie są dobre zmiany. A ty? Ty masz mnie w dupie, bo gdyby Ci na mnie tak zależało, to byłbyś ze mną… - skarżyłam się z drżeniem  w głosie i histerycznym tonem Chad’owi.
- Uspokój się, kochanie. Wiesz, że jestem w trasie i nie mogę być z Tobą. Gdybym mógł, to bym się przeteleportował do Franklin i spędzał każda noc z tobą. Co się dzieje?
- Wariuję i wariuję. Kurwa, nie radzę sobie… - nacisnęłam czerwoną słuchawkę.

*Myśli zaczerpnięta z piosenki Rise Against – Satellite.

Taylor
Z uśmiechem na twarzy poszedłem na postój taksówek i zamówiłem jedną do domu Karmen. Wszystkie budynki zlewały się w jedno, drzewa tańczyły do rytmu moich niemych krzyków. Błagałem siebie na kolanach, bym się nie uzależnił od bólu. Na próżne. Jestem teraz pewien, że zakochałem się w Karmen. Hayley, codziennie mówię do ciebie w myślach, nie wiem czy zauważyłaś, że przez siebie obumieramy? Balansujemy na granicy, raz upadamy, a drugiego dnia się podnosimy. Wykańczam się tą naszą chorą relacją. Smakujemy siebie, a potem z innymi ludźmi zamykamy się w intymnym świecie. Czemu nie mamy do niego klucza tylko Ty i Ja?  Mam wrażenie, że nasze życie jest jakimś źle posklejanym filmem, ktoś na złość odciął klatki i stworzył z tego jakiś koszmar, do tego pozbył nas odwagi. Przez ostatnie dni Sponge traktowała moja ramiona jak ukojenie na ból, nie wiedziała, że płonę od jej niezdecydowania. Przepraszam, od naszego.
Zapukałem 3 razy do drzwi i czekałem aż  Karmen mnie przyjmie do środka. Coraz mniej byliśmy obcymi, a coraz bardziej kochankami z prawdziwego zdarzenia.
- Dzień dobry, proszę pana. – otworzyła mi, będąc przyodziana tylko w ogromną, rozciągniętą bluzkę z Good Charlotte. Lustrowałem jej nogi, marząc by oplotły me nikczemne ciało.
- Spałaś?- pocałowałem ją w policzek.
- Hmm, zarwałam noc, ale na szczęście wszystko jest już załatwione.
Targany między cierpieniem a chęcią ukrojenia sobie szczęścia, zaprowadziłem ciało mojej kochanki na grunt. Całowałem jej szyję jak opętany i wypowiedziałem słowa, które musiałem wyznać, by ożyć na nowo w zdrowym świecie.
- Tak pięknie się w tobie zatracam, kocham cię. – wróciłem do delektowania się smakiem jej ust. Wodziłem palcami po jej żebrach i odważyłem się na krok dalej. Brunetka przeturlała nas i powiedziała:
- Miałam inne plany na dzisiaj. - wstała z podłogi i podała mi rękę, bym mógł wstać.
- A jakie? – zapytałem zgaszony swoim popędem.
Sięgnęła do kuchennej szafki, w której przeważnie stały opakowania z kawą i herbatą, w międzyczasie usiadłem na krześle. Schowała w garści tajemniczy plan na dzisiejszy dzień i odwróciła się do mnie ponownie. Pokazała torebkę z nieznanym proszkiem. Mógłbym przysiąc, że moja twarz była trupioblada. Czy wystarczająco zwariowałem, by niszczyć siebie jeszcze fizycznie?
- Myślę, że przyda nam się trochę odskoku od realnych spraw. A to jest jeden z najprostszych i najlepszych sposobów.
Zamarłem? Myślę, że jakaś niezidentyfikowana siła napierała na moją klatkę piersiową, chciała zniszczyć organy wewnątrz mnie, wyrwać moje serce.
- Najlepszy? Doprawdy najlepszy? Chora jesteś…
- Raz ci nie zaszkodzi, wszystko jest dla ludzi, trzeba znać umiar. Zapomnij się ze mną, a ja pozwolę ci na to, czego nie dokończyłeś dziś.
Świdrowała mnie wzrokiem, który próbował mnie przekonać. Ponownie zacząłem ze sobą walczyć.
- No dobra…
Proszę państwa, uległem, wiedząc, że będę żałować tej decyzji. Kto normalny tak robi? Człowiek, który się ślepo zakochał?
- Muszę to podgrzać. – wyjaśniła dziewczyna. Poszła po łyżkę i zapaliczkę. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i wysypała zawartość przezroczystego woreczka na sztuciec. Dodała dwie kropelki soku z cytryny, po czym nacisnęła na zapaliczkę z Jackiem Danielsem. Mieszanina zaczęła romansować z płomieniem.
- Jak to się…? – zapytałem, czując się jakbym przespał co najmniej kilka stuleci.
- Trzymaj, zaraz wrócę.
Dziewczyna wróciła po chwili z salonu i pokazała mi strzykawkę i igłę.
-  Od razu rzucam cię na głęboką wodę. – ujęła moją twarz w dłonie. – Dziękuję, że to dla mnie robisz, dla nas…
Dziewczyna ponownie ogniem ogrzała narkotyk i wciągnęła go igłą do wnętrza strzykawki. Patrzyła się na mnie pytającym wzorkiem pod tytułem „Ja czy ty”. Oczami wskazałem na siebie. Chwyciła moją dłoń i zaczęła masować okolice przed zgięciem łokcia. Miałem ochotę spytać dlaczego to robi, ale wolałem w tej chwili nie być ciekawski, lecz czekać na wizytę w innym wszechświecie, gdzie mieszka tylko radość, gdzie smutek jest wyeliminowany. Igłą nakłuła powłokę skóry i wprowadziła używkę do mojego ciała.
Karmen musiała już wcześniej brać, ponieważ z niezwykłym sprytem i szybkością powtórzyła to samo ze swoją ręką. Odłożyła wszystko na półkę, gdzie leżały książki telefoniczne i przeróżne mapy.
- Idziemy na hamak! – wykrzyczała radośnie i pociągnęła mnie za sobą. Kołysaliśmy się, nasłuchując szumu drzew i pięknego śpiewu ptaków. Swoją głowę umiejscowiła na moim torsie. Po kilkunastu minutach poczułem wyraźne działanie dragu, obrazy nakładały się na siebie, poczułem ewidentną poprawę mojego samopoczucia. Zacząłem się śmiać, Karmen dołączyła do mojego wesołego nastroju. Chwyciłem jej dłoń i wskazałem nią na samolot, który co chwilę zawracał ze swojego kursu. Ptaki spadały z drzew, a Ziemia niepoprawnie szybko zaczęła krążyć, nakazując chmurom dziwnie wirować.
- Widzisz? Czy ten świat nie jest dużo barwniejszy od tego na co dzień? Tu nic nie musi być zgodne z prawami fizyki, wszystko jest takie kolorowe i szalone. Ej…
- Tak? – zapytałem, przejeżdżając opuszkami palców po jej policzkach i skroniach.
- Zamieszkajmy w nim, proszę.


No comments:

Post a Comment