Saturday, February 25, 2012

5. For you I could alter things I'd even rethink my beliefs


 Soundtrack na odcinek


Hayley

- I mogę ci w tym pomóc? To świetnie. A co to takiego?
- Doświadczysz tego dzisiaj wieczorem; w sumie zaplanowałem sobie, że to będzie niespodzianka, taka stuprocentowa… – tajemniczo odrzekł Taylor. Nie miałam zielonego pojęcia co może mieć na myśli. Ten człowiek coraz bardziej zaczyna mnie zaskakiwać.
- Może rozwiniesz?
- Nie, nie mogę. Myślę, że ci się spodoba. Wskakuj za cztery kółka, chętnie się u ciebie poczęstuję tostem.
- Jeszcze bardziej chętniej sam sobie go zrobisz, czyż nie mam racji? – rzuciłam ironiczną propozycją.
- I ty niby jesteś moją przyjaciółką? Dałabyś mi zdechnąć z głodu. Nic cię nie obchodzę.
- Nie chcesz mi powiedzieć o naszych planach na wieczór…– powiedziałam nadąsana. Złapałam się za łokcie i odwróciłam wzrok. Słowo „naszych” nabrało dziwnego znaczenia, bałam się nowego porządku w moim sercu. A raczej obawiałam się tego całego poplątania we wszystkich kłamstwach, które powoli ustawiałam jak murarz budujący samodzielnie dom.
- Chyba nie znasz definicji niespodzianka... Mam ci ją podać?
- Tays, spróbuję wytrzymać. – chwyciłam jego rękę i szeroko się uśmiechnęłam.
- … i taką Cię lubię.
Droga powrotna do złudzenia przypominała wyprawę do sklepu. Ponownie wietrzyliśmy głowy oraz podwyższaliśmy poziom zdenerwowania kierowców.
- Co z próbą? Jest sens ją robić? – zapytałam mojego pana Yorka, gdyż nie chciałam się znowu spóźnić na coś ważnego. Strasznie nienawidziłam w sobie braku punktualności. Nie jestem osobą pyszną, traktującą osoby z góry, po prostu jest to jakaś niewyleczalna choroba w rodzinie Williamsów. Z biologicznego punktu widzenia, powinno to zniknąć za jakieś 5 pokoleń, ale nie dam sobie głowy uciąć.
- No chyba jest, Jeremy ma przyjść… - Taylor spojrzał na zegarek. – Wpół do 3… nieźle.
Spojrzałam na zmieniające się światła, odliczałam do zapalenia się zielonego. Udało mi się strzelić.
- Żebyśmy się tylko nie spóźnili na koncert, bo ze mną wszystko jest możliwe. Sam wiesz… - przypomniałam Taylorowi o mojej najgorszej wadzie.
- No tak… Trzeba zacząć się już szykować do wyjścia. – głośno się zaśmiał. Dźgnęłam go w biodro. – Uważaj, bo spowodujesz wypadek i będzie to dużo ciekawsza sensacja niż twoje nagie zdjęcie.
- Czy kiedyś ci mówiłem, że jesteś najlepszym demotywatorem i przypominaczem o najgorszych błędach w moim życiu? Jeśli nie, to ci mówię: jesteś.
- Dzięki, dzięki. Nie schlebiaj mi tak, bo się zaczerwienię.
Wjechałam właśnie w ulicę prowadzącą do mojej posiadłości. Mam nadzieję, że mój chłopak przygotował coś do skonsumowania, bo mój brzuch zaczął donośnym burczeniem prosić o dostarczenie trochę jedzonka.
Wpadliśmy do domu, śpiewając „Don’t Let Me Down” No Doubt. Uwielbiam tę kapelę. Gwen jest bardzo inspirującą osobistością. Moim zdaniem jest najlepiej ubraną artystką, jaką miałam okazję poznać w swoim krótkim życiu. Wiele razy czerpałam pomysły z jej stylizacji i przerabiałam po swojemu. Czasami wychodziły kosmiczne out fity, a niekiedy byłam strasznie zadowolona z efektów. Wokalistka miała gigantyczny wpływ na moje życie i karierę muzyczną.
- Jestem! A raczej jesteśmy. – krzyknęłam donośnie. - … czy może przypadkiem zrobiłeś coś do żarcia?
- Co tak długo?! Nie, niby z czego… Poszłaś po składniki. Umieram z głodu, a w twojej lodówce jest tylko światło i masło. – powiedział Chad, przybijając piątkę z Yorkiem.
- Przepraszam. – owinęłam się swoim ciałem do niego. – Nic nie kupiłam, byłam po prezent dla Ciebie i musiałam troszkę nazmyślać. Nie puściłbyś mnie…
- Kocham cię najbardziej na świecie, Ruda. –objął mnie ramieniem. Zauważyłam skrępowanie Taylora  naszymi czułościami. Byłam rozerwana. Czułam się jak strzępek moralny.
- Ja ciebie też. – posłałam mu uśmiech.
Postanowiliśmy zamówić pizzę hawajską. Moją ulubioną. Najmocniej przepraszam wszystkich z którymi kiedykolwiek wybrałam się do jakiejś restauracji lub do domowego zaciszu, ja zawsze w kwestii jedzenia muszę postawić na swoim. Nie ma bata!
- Jeremy przyjdzie na koncert, mówił, że nie opłaca mu się przyjść. Nie odbierałaś, więc przekazuję. – wyjaśnił Chad między kolejnymi delektowaniem się moim ulubionym przysmakiem.
- No dobra… Ciekawe kiedy uda nam się spotkać.
- Na koncercie? – tępym wzorkiem spojrzał na mnie Taylor.
Poszliśmy na górę. Poprosiłam Mr Gilberta o obiektywną ocenę naszego niedokończonego demo. Chad był producentem, dodatkowo posiadał swój własny zespół. Bardzo dużo wiedział o muzyce. Lubiłam sięgać po jego opinie. Konstruktywnej krytyki nigdy za dużo/za mało(niepotrzebne należy skreślić w zależności od typu człowieka). Mój ukochany siedział przez cały utwór uśmiechnięty, to mogło  znaczyć tylko jedno: jest moc.
- No, no. Warte było tych szampanów. – przybił nam high five.
Pozostałe kilkadziesiąt minut do wyjazdu na koncert minęło nam bardzo szybko. Uzmysłowiłam sobie, że tylko Taylor nie ma dzisiejszego wieczoru przy sobie drugiej połówki. Przynajmniej tej oficjalnej.
Przed godziną siedemnastą zjawiliśmy się w wyznaczonym miejscu. Zbierały się już grupki ludzi. Od dawien dawna nie byłam spóźniona. Nie było to wcale takie trudne…
Taylor przedstawił nas swojemu kumplowi, który okazał się być naszym fanem. Dowiedziałam się wstydliwych i pikantnych faktów z życia małego Yorka. Zauroczyłam się w nim jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że moja mimika była wtedy martwa i nie dawała żadnych oznak egzystowania .
- Cieszę się, że przyszliście, to bardzo ważne dla mnie. –powiedział Mark. – Pozwólcie, że dołączę do chłopaków. Czas zacząć tą cudowną noc! – nałożyliśmy filmowym gestem dłonie na siebie i wykrzyczeliśmy głośno w niebo „Niech żyje Generation of Dead Romantics”*.
Przy pierwszych trzech zagranych piosenkach byłam w pogo, a potem poszłam na ubocze. Spostrzegłam Jeremy’ego z Kathryn i pomachałam do nich. Wzrokiem szukałam mojego księcia T., ale moim oczom ukazała się postać Chada, który złapał mnie za rękę i złożył na moich najlepszy pocałunek w historii naszego związku. Odpowiedziałam mu tym samym. Odrodziło się moje uczucie do  Gilberta i zaczęło robiło konkurencję tego do Taylora. Nie wiem czyj ciężar odważnika zwycięży na wadze mojego serca. JEDNA WIELKA NIEWIADOMA…
Momentalnie oddaliliśmy się od tłumu i leżeliśmy na długiej huśtawce. Kosztowaliśmy swoich ust. Wargi mojego ukochanego przypominały płatki róż. Zastępowały słowo ukojenie.

Taylor
Ten wieczór miał mi zagwarantować, ze będę pamiętał o tym rozdziale z mojego życia. Przygotowałem sobie plan, który musiałem zrealizować. Przed wyjściem do Hayley, do kieszeni wsadziłem niezbędne przedmioty do celebrowania jednego z najpiękniejszych okresów.
Podczas koncertu trzymałem się z grupką starych znajomych, definitywnie nie chciałem być piątym kołem u wozu. Co chwilę zerkałem w stronę Hayley, by zaczerpnąć z jej uśmiechu trochę energii do życia. Nagle zniknęła z zasięgu mojego wzroku. „Pewnie poszli razem w pogo.” – pomyślałem.
- A może tak pogo? – rzuciłem więc propozycją.
- A czemu nie! – odpowiedzieli chórem moi znajomi.
Liczyłem, że uda mi się namierzyć Sponge. Nigdzie nie mogłem jej jednak znaleźć. Zrezygnowany, postanowiłem oddać  się całkowicie muzyce. Mark zaprosił mnie na scenę i podziękował publicznie za cudowne dzieciństwo.
- Nie umiem z siebie wydusić niczego sensownego, toteż powiem tylko: dzięki bracie. – przytuliłem się do kumpla z dawnych lat. Pragnąłem, by został tu na zawsze.
Skakałem jak opętany i łapałem całym ciałem każdą nutę, które uwalniała się w powietrze. Następnie przedostawała się do duszy, znała hasło i ot tak, normalnie zaczynała sobie tam mieszkać. Był to niesamowity stan, lecz na chwile zrezygnowałem z niego i  udałem się na poszukiwania przyjaciółki.
Obszedłem prawie cały park, na terenie którego odbywał się koncert i nie było żadnego śladu Williams. Nie wiedziałem gdzie mogę zmierzać, bo Hayley mogła być wszędzie.
Wędrując między największym zagęszczeniem drzew w parku dostrzegłem dwie postacie, które dosyć głośno okazywały sobie miłość. Nagle poczułem się jakby ktoś wsadzał mi szpilkę prosto w serce. Wiedziałem, ze muszę się z nią dzielić, wiedziałem, ze wszystko jest skomplikowane, że to MY JESTEŚMY SKOMPLIKOWANI I WSZYSTKO KOMPLIKUJEMY.  A jednak bolało…
Zmieszani moją obecnością, zaczęli błądzić wzrokiem.
- Sorry, nie zauważyłem Was. – usprawiedliwiłem się głupio.
- Nie ma sprawy. – powiedziała Hayley pospiesznie nakładając bluzkę. – Czemu sam chodzisz po parku?
- Koncert się chyba jeszcze nie skończył? – upewniał się Gilbert.
- Nie, nie skończył.
- Czemu jesteś sam? – powtórzyła swoje pytanie H.
Nie odpowiedziałem jej na pytanie, odwróciłem się plecami. Najlepszym rozwiązaniem był powrót do ludzi i do muzyki, na której się jeszcze nigdy nie zawiodłem.
Odchodząc, usłyszałem słowa Chada „Daj mu spokój, pewnie doła złapał. Samo przyszło, samo pójdzie.”  Chciałbym być tak przekonany jak chłopak Rudej.
Po występie, udaliśmy się do domu ciotki Mark’a, który znajdował się w okolicy. Czekały na nas różne przysmaki i hektolitry przeróżnych napojów i trunków. Ognisko już się paliło.
Oparłem się o potężną, drewnianą belę. Straciłem apetyt , a siedzenie i pieczenie kiełbasek bez późniejszej konsumpcji wydawało mi się być pozbawione jakiegokolwiek sensu. Obserwowałem ludzi i sporządzałem ich portrety oparte na pierwszym wrażeniu. Podobno ono decyduje o większości naszych relacji.  Schowany w cieniu, byłem nieuchwytny.
Nagle poczułem na swojej szyi serię pocałunków, mimowolnie zamknąłem oczy. Po chwili jednak oderwałem się.
- Co ty wyprawiasz? – jęknęła złowieszczo Hayley. – No weź się nie bocz. Miałeś jakieś plany na dzisiaj, a mi udało się uciec od Chada. Więc?
- Więc? – zapytałem chłodno.
Dostrzegłem smutny wyraz twarzy Williams. Wziąłem ją za rękę i ścisnąłem jej dłoń, a ona momentalnie rozpromieniała.
- Musimy znaleźć jakieś ustronne miejsce.
- Musimy? – uśmiechnęła się.
- Tak. Patrz, to chyba stodoła. Nada się.– pokazałem palcem.
Polecieliśmy do niej, sielankowymi podskokami. Zapomniałem o całej sytuacji przy huśtawce, ona wszystko zmienia swoją obecnością.
Sięgnąłem po ogromne koło, które służyło jak zamek w drzwiach. Musiałem odwiązać sznurek i mogliśmy znaleźć się w środku.
Hayley zrzuciła ze mnie płaszcz i zaczęła odpinać guziki od mojej koszuli. Patrzyła mi się głęboko w oczy i za cholerę nie wiedziałem jak ją sprowadzić na Ziemię.
- Sponge, czy tobie wszystko musi się kojarzyć z jednym? Nie to uwzględniłem w swoich planach. Przykro mi. – zachrząkałem głośno, bardzo się speszyła. – Podejdźmy lepiej do tego małego stoliczka. – zaproponowałem.
Wyłożyłem na niego cyrkiel i czarny tusz z kieszeni. Szeroko wyszczerzyłem zęby.
- Chciałbym, abyś mi coś wytatuowała. – wyjaśniłem.
- Przecież to jest brudne i może ci się coś stać. Pójdźmy do studia, mogę ci coś zaprojektować.
- Nie, nie chcę tak. „Pain is just a simple compromise” na łopatce. Nieduży napis.  Przyjaciółko, mogę liczyć na ciebie?
- Ty też masz coś mi zrobić. Księżyc, symbol  niezdecydowania i zmienności. Ostatnio nam to towarzyszyło. – uśmiechnęliśmy się w samym czasie.  – Ale i tak musisz się pozbyć koszuli.
Ból był nie do opisania, ale musiałem dzielnie przetrwać tę mękę. Hayley starała się być delikatna, w tym co robi, ale to nie jest jej wina, że ciało ludzkie jest unerwione.
Subtelnie przejeżdżała palcami po moich plecach, by zrobić perfekcyjny napis. Siedziałem z zamkniętymi  oczami i starałem się uciec myślami daleko, by nie skupiać się na „katuszy”.
- Chyba gotowe. – oznajmiła moja prywatna tatuażystka. – Twoja kolej.
- Gdzie on ma być? –zapytałem a ona wzięła moje ręce i sprawiła, że zaczęliśmy naszymi dłońmi razem szukać najodpowiedniejszego miejsca na jej ciele.

___________________
* pokolenie umarłych romantyków - tytuł piosenki zespołu suchy chleb dla konia. przypominają swoim brzmieniem myslovitz, polecam.

za literówki tradycyjnie przepraszam. :)


No comments:

Post a Comment