Sunday, February 19, 2012

4.Safer To Hate Her

 Miłego czytania! :)

Soundtrack na odcinek:



Taylor

Nie wiedziałem dlaczego tak igrałem z losem. Na szczęście dzień dobiegał końca i chyba nic strasznego nie mogłem zrobić światu. Kiedy przekręciłem klucz w zamku, poczułem wibracje telefonu. Wiedziałem od kogo dostanę wiadomość, ta dziewczyna była przewidywalna.
„Mówią, ze do trzech razy sztuka, pocierpisz ze mną? Nie mam siły walczyć. - Hayley”
Kasowałem i pisałem wiadomość kilkanaście razy... Ostatecznie, mój telefon wylądował na łóżku. Wprawdzie moim celem była ściana, ale dzisiaj nie miałem zadatków na koszykarza. Nigdy nie miałem.
Postanowiłem wziąć zimny prysznic, by ochłonąć. Niby w wodzie dzisiaj trochę czasu spędziłem, aczkolwiek  to był jedyny sposób, by znaleźć odpowiedź na pytanie Sponge. Pytanie? Prośbę? Ratunek?
Kiedy dokładnie umyłem swoje ciało, udałem się w syberyjskie klimaty przedpokoju. Nie wiem gdzie jest zimnej, na dworze czy w tym długim i ciemnym pomieszczeniu. Zegar wybił północ, czas rozpocząć 7 marca.
Albo mam zwidy, albo słyszę „Fire” Kasabian’a… Zacząłem podrygiwać w rytm piosenki. CHOLERA, TO MÓJ DZWONEK. Momentalnie zamieniłem się w ninja, który w mgnieniu oka zjawił się przy łóżku, na którym leżał telefon. To musiała być panna Williams. Kto inny? Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. What the fuck? Za późno na losowanie kolejnego samochodu/ garażu czy innego cudeńka. Dotknąłem zielonej słuchawki na wyświetlaczu.
- Hej. – usłyszałem w słuchawce  głos jakiegoś mężczyzny. Nie miałem pojęcia kto może zakłócać ciszę nocną. – Sorry, że dzwonię o tej porze, ale dopiero teraz się dowiedziałem, że jutro będę w twojej okolicy.
- No w porządku… ale…
- Mark, twój kumpel z młodych lat. Też założyłem zespół, jednak nie osiągnęliśmy takich sukcesów jak Wy.  Nie miałbyś ochoty wpaść  z przyjaciółmi na nasz występ? Powspominać przerwy i przegrane mecze na szkolnym boisku?
- Matko, to ty! Ale niespodzianka! Wow, wow, wow! Bardzo chętnie. Skąd wytrzasnąłeś mój numer?
- Od Anny. Wiem, wiem, nie mam takich znajomości jak ty. Cieszę się, że mogę na ciebie liczyć. Zaproś kogo się da, potem planujemy zrobić ognisko. Zostaniecie, nie? – zaproponował z ogromnym z podekscytowaniem.
- Oczywiście. Nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu się spotkamy. Po tym jak wyemigrowałeś na Florydę, nie sądziłem, że wrócisz w te okolice.
- Nagraliśmy pierwszą płytę i mamy skromną trasę po Usa. Trzymaj za nas kciuki, jeszcze nasze płyty zepchną z półek albumy Paramore, uważaj. – oboje zaczęliśmy się śmiać. – 17, Park koło Uniwersytetu?
- Będziemy. Już nas wyglądaj.
- Kończę, bo pewnie cię obudziłem za co najmocniej przepraszam, ale musiałem. Do jutra Stary!
-  Do jutra, trzymaj się. – pożegnałem się radośnie.
Kiedy miałem 11 lat, najwięcej czasu spędzałem z Mark’iem. Rozumieliśmy się idealnie, oboje już kochaliśmy muzykę i nie wyobrażaliśmy sobie nas w innej roli niż muzyków. Nawet takich ulicznych. Na przerwach obgadywaliśmy szczegóły przyszłości naszego wspólnego zespołu. Posiadaliśmy notes, w którym zapisywaliśmy pomysły na nazwę, ostatecznie żadnej nie wybraliśmy. Brzękaliśmy na starych instrumentach dziadka  Mark’a, ale w planach mieliśmy zakup nowego sprzętu. Szukaliśmy perkusisty, jednak nasi znajomi woleli przeglądać „Świerszczyki dla dorosłych” pod starą lipą. Zostaliśmy sami.
Telefon od Mark’a wprawił mnie w niesamowity nastrój. Dopięliśmy swego, lecz znaleźliśmy się w innych zespołach. Przez niego nie mogłem zasnąć. Tradycyjnie sięgnąłem po książkę od historii, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przywoływała senność.
Jak to bywa w naszych, amerykańskich filmach, obudziły mnie promienie słońca. Dochodziła 9.30. Muszę rozesłać zaproszenia na koncert, bo zawiodę przyjaciela. Sięgnąłem więc po komórkę i zobaczyłem na wyświetlaczu powiadomienie o 3 wiadomościach od Hays.
Pierwsza: „Niezdecydowanie? A może tchórzostwo? ”
Druga: „ Wiem, że nie powinniśmy, ale nie chcę potem  w życiu żałować, że czegoś nie zrobiłam. To jest czas na błędy.”
Trzecia: „ Moje serce mówi, że to coś więcej, Tays…”
Yhmm, nie odpowiedziałem jej wczoraj/dzisiaj. Wolę z nią pogadać w cztery oczy, niż wysługiwać się wynalazkami XXI wieku…
Zabrałem się za zaznaczanie kontaktów i informowanie znajomych, gdzie powinni znaleźć się tego popołudnia i wieczoru. Zrobione.
Zadzwoniłem do Jeremy’ego, by umówić się na drobną próbę.
- Siema, o której się dzisiaj widzimy u Hayley? Mamy już jedną demówkę, dosyć wolną. Musisz ją podrasować.
- Siema Red Beanie. Nie wiem.. 14 ci pasuje?
- Nie da się jakoś wcześniej?  Na przykład o dwunastej? – zaproponowałem wcześniejszą godzinę, by nie słuchać moich, przerażających myśli.
- No niech będzie, mogę się trochę spóźnić, gdyż muszę ogarnąć po wczorajszej kolacji z Kath.
- To u Rudej, bez odbioru Worms.
- Bez odbioru.
Włączyłem laptopa, postanowiłem zrobić mały chat. Nie nazwałbym tego aktem wykorzystania naszych fanów,  po prostu wiedziałem, że mogę na nich liczyć w każdej sekundzie mojego życia. Umieściłem link na twitterze i z niecierpliwością czekałem na wiadomości od parafanów. Ludzie pisali o przeróżnych rzeczach związanych z ich życiem i wypytali mnie o najmniejsze szczegóły dotyczące Paramore. Pytali o kraje, w których chciałbym grać z zespołem. Interesowały ich koncerty, jakie najbardziej zapamiętałem i te które wydawały mi się najgorsze. Co robiłem wczoraj, jakie mam plany na dzisiaj. Nie dało się przeoczyć setek wiadomości o wsparciu w najtrudniejszych chwilach dla zespołu. CI LUDZIE NIE BYLI TYLKO NASZYMI ODBIORCAMI, ONI SĄ JAK RODZINA, JAK NAJLEPSI PRZYJACIELE. Spędziłem wirtualnie z nimi ponad godzinę. Posłałem im buziaki i pozdrowienia od pozostałej dwójki.
„Czas się zbierać” – pomyślałem. Nałożyłem czarne rurki, brązowe martensy, koszulę w kratę i grafitowy płaszcz. Pogodynka wczoraj nie zapowiadała, że będzie wietrzyście… Założyłem na uszy słuchawki, włączyłem listę odtwarzania pt. ”na chłodne dni” i rozkazałem moim nogom udać się do domu Hayley.
Minąłem grupkę dzieci, która siedziała na trawniku i śpiewała piosenki Johnny’ego Cash’a. Jak widać, nie wszystkie młode dusze słuchają wszechobecnego shitu o seksie i „wspaniałych” imprezach w klubach. Miałem ochotę wyprzytulać ich, lecz chciałem jak najszybciej pojawić się przy boku Hayley.
W przeciwieństwie do większości, wyrażam czas w ilości piosenek. Jest to bardziej przyjemna jednostka niż sekunda. Nie ma określonych ram, więc człowiek nie przejmuje się tymi pieprzonymi liczbami.
7 piosenek minęło, kiedy ujrzałem zarysy domu Hayley.
Szedłem sobie spokojnie ścieżką prowadzącą do jej posiadłości, kiedy  spostrzegłem  biegnącą do mnie Rudą w rozpiętej kurtce. Nie krzyknęła na powitanie, po prostu objęła mnie w pasie jak najmocniej umiała.
- Wyglądałam ciebie.
- Hmm, domyśliłem się. – odparłem. – Radziłbym ci się zapiąć.
- Cicho, kompletnie zapomniałam, że nie kupiłam prezentu Chad’owi. Prawda, że pomożesz? Prawda, prawda, prawda?! – przysiągłbym, że jej oczy były identyczne jak kota w butach ze Shreka.
- A mam inne wyjście?
- Kocham cię.
- Gdy coś chcesz. – dźgnąłem ją w biodra.
- Wiesz dobrze, że nie… - oddała mi.
Wiesz dobrze, że ja Ciebie również.

Hayley

- Chciałabym ci to okazać, ale nie mogę. Jedźmy już, bo Chad jest w domu i sprząta w mojej piwnicy. Wysłużyłam się nim. Miałam pójść do sklepu po składniki na obiad… Myślisz, że wybaczy mi to drobne kłamstewko?
- To pewnie tak…
Droga zeszła nam się na śpiewaniu na głos durnych przebojów radiowych. Otworzyliśmy okna, by jeszcze bardziej wkurwić ludzi stojących na światłach.
Zapewne przestraszyliśmy również ludzi na parkingu, ponieważ Taylor stracił panowanie nad wózkiem, w którym siedziałam. Na szczęście poleciałam zgodnie z planem i wjechałam w epickim stylu na teren sklepu. Dostaliśmy upomnienie od ochroniarza, którzy zaczął nas bacznie obserwować podczas robienia zakupów.
Nie miałam zielonego pojęcia, co mogę sprawić mojemu chłopakowi. Przeglądałam kolejne bezużyteczne przedmioty, które za żadne skarby nie przemawiały do mnie. Nie umiem kupować na siłę, co to za prezent? Niestety, nie mam dużych zdolności manualnych ani nie umiem dobrze rysować. Wychodzi mi tylko postać z mojej ulubionej bajki – Spongebob.
- Pośpieszmy się, Jeremy…
- Jeremy dzwonił do mnie i powiedział, że wyskoczyłeś z kosmiczna godziną. Musi doprowadzić dom do ładu. Powiedziałam mu , że byłam ostatnio tak roztrzepana i zajęta miłością, którą darzę Chada, że przestałam rozróżniać dni tygodnia. – przerwałam przyjacielowi i rozwiałam jego niesamowitą punktualność
- Czy ty w ogóle wiesz z jakiej kategorii będzie ten podarunek? Czy jak zwykle nie?
- Tay, najlepsze łupy wpadają w moje ręce przypadkiem! – wykrzyczałam radośnie w twarz niedowiarkowi.
Mam wrażenie, że po dokładnym kręceniu się miedzy półkami sklepowymi, mogłabym sporządzić szczegółowy plan tego budynku i zdać test „Gdzie znajduję się produkt x?”. Dam sobie uciąć każdą kończynę, że miałabym 100% poprawnych odpowiedzi.
- Chodź tutaj… A to? – zapytał znad przeciwnej półki. – Najlepsze z tego co oglądaliśmy.
Podeszłam pośpiesznym krokiem do stoiska z wszelaką literaturą.
- BARDZO ŚMIESZNE YORK. JESTEŚ MISTRZEM WYKWINTNEGO ŻARTU.
Przed moimi oczyma stanęła książka w twardej okładce z napisem „Najlepsze pozycje seksualne dla zakochanych” dużą, bordową czcionką. Taylor poćwiartował moją nadzieję na upominek dla Gilberta.
- A może „Radość z seksu gejowskiego?”. Cztery gwiazdki na okładce. To musi być dobry poradnik. – trzepnęłam go energicznych ruchem po głowie.
- Za co to? Czytałem kiedyś artykuł, który podawał, że każdy z nas w pewnym stopniu jest homoseksualistą, czasami jedno wydarzenie w naszym życiu przeważa o naszej orientacji.
- Ciekawie, ale jeśli zaraz nie zobaczę czegoś, co by się nadawało, to wyjdę z siebie i stanę obok. Nie chciałbyś tego zobaczyć. – odparłam zdenerwowana kolejną godziną bezowocnego szukania.
Nagle ujrzałam magiczną szafę grającą. Mówiła do mnie mamo i patrzyła błagalnymi, wyłupiastymi oczami. Muszę ją mieć, to będzie idealny prezent dla ukochanego. Oboje lubimy klimaty wieku XX. DLACZEGO CIĘ WCZEŚNIEJ NIE ZAUWAŻYŁAM, NAJUKOCHAŃSZA?
- Wow. – tyle w stanie byłam powiedzieć. – To jest to.
- Potwierdzam:  wow.
Oboje staliśmy wlepieni w to cudo. Oglądaliśmy z dokładnością laboratoranta najmniejsze ornamenty „mojego dziecka”.
- Spodoba mu się. – stwierdził zdecydowanym tonem York. „Wiem” – odpowiedziałam sobie w myślach.
Galopem pognaliśmy do kasy , żeby nikt nie sprzątnął mi sprzed nosa jedynej szafy grającej na terenie sklepu.
- Dzień dobry. $2359.
- Dzień dobry. – odpowiedziałam uprzejmie kasjerce, po czym podałam kartę. Jestem przekonana, że moje oczy zamiast źrenic miały ten znaczek z japońskich bajek. NA PEWNO.
- Dziękuję i zapraszam ponownie.
- Też dziękuję. – uśmiechnęłam się do pani, potem do Taylora. – Jest taka sprawa, ja tego nie uniosę…  Jesteś mężczyzną… byłoby miło gdybyś…
- Gdybyś wziął to i wsadził do samochodu, bo jestem śmierdzącym leniem ?
- Dokładnie tak.
Mój drogi przyjaciel z malutkim poślizgiem wpakował prezent dla Chada do bagażnika.
- Jak ci się mogę odwdzięczyć? – wyszczerzyłam szeroko zęby i przybiłam mu piątkę. – Jesteś genialny.
- Myślę, że istnieje coś, czego jeszcze nigdy nie robiłem, a chciałbym. Bardzo bym chciał…


No comments:

Post a Comment